Niedawno coś napisałem, także mówie a co, wrzuce, po co ma leżeć gdzieś na kartce i sie zgubić.
Chciałbym umieć mówić dobranoc spierzchniętymi ustami,
szeptać falami tchnień wprost do Twego serca.
Chciałbym zasypać Cię mych dłoni dotyku darami,
zapachem Twym, ładownie mych myśli zapełniać.
Dom Twój w ramoinach moich - nie bliżej, nie dalej.
Miraż piękniejszych tęcz złudną Ci nadzieją,
filarem chcę być, skałą pod budowę warowni miłości,
z miliardem schodów wyznań - różaną wieżą.
Skarbiec zaś uczuć zamknę tylko dla Ciebie,
wartownika w zbroi czarnej z różą na piersi postawie.
By pieśń ma rozbrzmiewała wśród dolin, gór, w piekle i w niebie,
Kupidyna zawołam, zagram mu na nosie i się z nim pobawię.
Na zawsze Twój - choć Ci nie znany: Rycerz w zbroi czarnej.
M.A
Że tak powiem - nie nie mam jakiegoś złego dnia czy coś. Po prostu tak mnie naszło i napisałem. Nigdy to nie są dzieła, ale lubie pisać, nie wiem czemu. Uspokaja mnie to, potrafię sie wyciszyć, przelać to co chce powiedzieć... Najbardziej mnie wkurza jednak to, że zawsze kiedy mam tak zwane "flow" to nie mam długopisu pod ręką... Takie życie.