Gdy podeszłam mialeś takie puste oczy. Bałam się podwójnie - zawsze się ciebie bałam. Byles ogromny, mialeś wilki temperament. W moich oczach byleś maszyną, która byla zdolna zabić bez wysiłku. A teraz to spotkało ciebie?
Weszłam na padok. Leżał na jego końcu. Mial wyciągnięte nogi i kopyta ściągnięte w zewnętrzną stronę. Byl odwrócony do mnie zadem. Ogon był bezwladny na piasku. Żebra delikatnie wystawały. Obeszłam go dookola miałam zajebistego stracha. Nie wiem czego się balam. Tego, że do końca do głowy mi nie przyszlo że nie wstanie. Ten ogier sporadycznie lezał. Gdy podeszłam mial takie puste oczy. Chodzily po nich juz muchy. Stałam dwa metry przed bezwładną, tonową masą. Podeszłam i dotknełam jego pyska. Byl jeszcze ciepły. Spontanicznie oceniłam na 20 minut. Ogarnął mnie smutek. Przez jakieś 15 minut siedzialam i glaskalam go po wielkim łbie. Był jednym z "moich koni" - tych o które dbałam bardziej niz o resztę. Treaz jest wśród nich tylko Gandzia z Gandalem i Gruba z dziećmi ( Jaworem i Malinką ). Poźniej zbiegli się chłopcy i zaczęli wydzwaniać po ludziach.
Bylo mi tak go żal. Wyglądał zawsze na takiego szabjusa. Zawsze go respektowałam. Potrafił okazać opór. Stawał dęba przed batem, dla niego trzeba bylo naprawiać boks i zrobić metalowe ogrodzenie do padoku gdy drugi raz zniszczył drewniane. Ale niewielu wiedzialo, że potrafił być ulegly i milutki. Przy czyszczeniu stal jak osioł przy kryciu był opnowany, chiciaż w pracy trudny. Często wychodzilam z nim na uwiązie na spacer za stodołe, na lepszą trawę. Mój mały Galon... ( 1 maja '10, ok 16:30 )