Przeglądając stare wpisy na swoim blogu coś sobie uświadomiłam. Mein Gott, jaka ja kiedyś byłam radosna! Nie wiem, czy to przez głupotę, tak zwaną niewinność albo brak przykrych (mówię z perspektywy czasu: naprawdę przykrych, a nie jakichś wydumanych w głowie durnej nastolatki) doświadczeń, a może po prostu młodość już tak ma (owszem, zdaję sobie sprawę, jak głupio to brzmi z ust "zaledwie" dudziestodwuletniej osoby; zaledwie w cudzysłowie, bo wewnątrz czuję się dużo starzej; nie bardziej mądrze, tylko właśnie starzej). Co się, do kurwy nędzy, stało? Rozpaczliwie bym chciała wrócić do problemów typu o-mój-borze-spojrzał-na-mnie-czy-to-coś-znaczy albo o-kurczaczek-nic-nie-umiem-na-sprawdzian. Problemy są poważniejsze (choć za dziesięć czy dwadzieścia, a może nawet tylko za pięć lat pewnie i z obecnych będę się śmiała), dawne kontakty się zerwały, przyjaźnie zginęły śmiercią naturalną, człowiek przestał robić to, co lubi, i właściwie niewiele może na to poradzić. Wracam do dawnych lektur, filmów i muzyki, próbuję spojrzeć na pewne rzeczy z dawnej perspektywy. I wiecie co? To wszystko już nie ma znaczenia. Banalny wniosek będący tematem niejednego szlagieru, wiem, ale musi się tu znaleźć: choćbym nie wiem jak się starała, to wszystko już nie wróci. Już nawet notki na tym blogu nie opisują tego, co się u mnie dzieje, a są jedynie metodą wyrzucenia z siebie pewnych spraw. Nie zaryzykowałbym tezy, że takie żalenie się ma funkcję terapeutyczną, ale z kolei też to nie terapii mi potrzeba. Ot, zwykłe uporządkowanie myśli i może - ale tylko może - utrwalenie swojego obecnego wizerunku dla mojego przyszłego "ja". Kiedyś codziennie, albo najdalej co kilka dni, dodawałam nowy wpis. W zeszłym roku znalazły się tu a ż dwadzieścia dwie notki. To nawet nie dwie miesięcznie. Czyżbym naprawdę tak mało miała teraz do powiedzenia o swoim życiu? Nie chcę w to wierzyć. Chyba wolę się upierać przy myśli, że Wyrosłam z pamiętnika, jak ze szkolnego fartucha i w kalendarzyku obok terminów kolokwiów i randek napisałam : "W życiu kobiety lata między osiemnastym a osiemdziesiątym rokiem życia nie nadają się do notowania w dzienniku".
Pewnie po prostu stałam się cyniczna.
Zakładam, że na starość (o ile dożyję) może się to przerodzić w zgorzkniałość.