mary obudziła się mniej więcej w południe, zapaliła papierosa i zajrzała ostrożnie do szafy.
po zbadaniu jej zawartości z rozpaczą stoczyła się po schodach do kuchni. w przedpokoju odruchowo spojrzała w lustro i uznała, że dzięki kropkom wokół oczu, które od ok. 3 w nocy zdobiły jej szpetną twarz wyglądała jak wierna kopia morgana freemana, co trochę podniosło ją na duchu.
przy wejściu do kuchni potknęła się o zwłoki swojej matki, powodując niesamowite poruszenie wśród konsumujących je much.
gdy robiła sobie kawę ,usłyszała natarczywy dźwięk telefonu, który rozbrzmiał niszcząc całe paradoksalne poczucie idealnego ładu i spokoju.
- hallo?
- zastałem twoją mamę? - spytał niski chrapliwy męski głos.
- leży w kuchni.
- przekaż jej, że będę czekał na nią dzisiaj wieczorem, tam gdzie zawsze.
mary przewróciła oczami.
podeszła do ciała matki i trąciła stopą jej głowę.
kobieta chciała się podnieść, jednak uderzyła plecami w stół i wróciła do pozycji horyzontalnej.
mary napisała jej wiadomość na kartce, narzuciła na popielaty sweter stary prochowy płaszcz i wyszła z domu na zapuszczone podwórko.