Nieustannie do przodu, prąc, napierając, przeciskając, wciskając w tłum swe recę, sięgając po nieznane. Bo lepiej, bo łatwiej może być. Ktoś odetnie nam jeden palec, drugi, trzeci, ale mamy jeszcze dwa, jeszcze osiągniemy to, co chcemy, jeszcze chwila, jeszcze godzina, jeszcze kolejny rok. Gubimy to, co nasze, by zdobyć to, co cudze. Mam nowy, stary naszyjnik na pocharataną szyję i złoty zegarek na przegub. Chodzi własnym temptem, obcym życiem , niezsynchronizowany z cichym rytmem wybijanym przez serce. Sięgam dalej ręką, bo mogę, bo nie zabronisz.
A potrzebuję.
Nawet nie przeszkadza mi dym stanowiący drugi cień, nie przeszkadzają mi te okruchy na pościeli ani druga szczoteczka zabierająca miejsce w kubeczku, na półeczce, w łazience, w życiu, w codzienności.
Ale to chyba jednak nie to, bo niedoskonała, bo na drugą szansę nikt nie zasługuje.
Udusić życzyłabym sobie ciebie w pierzu, w kurzu wspomnień, pamięci, zatrutego umysłu.
A potrzebuję. Potrzebuję i jednocześnie niczego mniej na świecie nie pragnę.
Balansując na znikomej linii, gubiąc rytm, jeszcze się kołyszę.
Ale juz niedługo... Bo dziwnie tak, z pustką wśród tłumów, męcząc się we własnym towarzystwie, nie sądzisz?
A najlepiej by było, gdybyś po prostu zniknął.
Tak najzwyczajniej w świecie.
Niech nadejdzie senne marzenie, które mnie stąd zabierze.
proszę.