I znowu...znowu to, kurwa, miałem,
Ten sam ryk, krzyk w głowie....
A potem wylew na zewnątrz..
Czuje jak moja psychika siada...
Wraca wszystko, co powinno już dawno odejść,
Zgnić i przepaść...
Ale nie, to musi wracać i wracać i z każdym uderzeniem
dopierdolić jeszcze bardziej, mocniej.
Resztka jakichkolwiek myśli pozytwnych, jakichkolwiek uczuć.
Ja już nawet nie wiem kim i gdzie jestem... i po co?
Tonę we krwi własnego sumienia i strachu.
Żeby sie tak do cholery czegoś złapać...
Ale nie ma czego... Drzewa wszystkie płoną...
Ujebany po uszy we własnym gównie, tak skończę?
Taki jest kres mojej wędrówki?
Czemu jestem tak kurwa już obojętny?
Czemu nie potrafię znaleźć tego co chcę?
Czemu znajduje to co mi niepotrzebne, zbędne...uwłaczające.
Żałosne to jest..żałosne jest być jak pluskwa, która truje.
Wpierdolony w otchłań spadam i spadam i kurwa gdzie jest to dno?
Chcę się, kurwa, odbić chyba jeszcze mam siły... chyba (?)
W ciszy słyszę rechot....wredny rechot i swąd siarki....
Czy już On po mnie idzie? Czy to tylko w mojej głowie?
Może po prostu padłem ofiarą jakiejś choroby....
A może....a moze juz nie wiem....
Nie wiem czego chcę.
I nawet kurwa pisać juz nie potrafię,
Kazdym tym napisanym słowiem się dławię,
Szlug za szlugiem w moim ryju siedzi.
I tak w kółko....gapienie się w okno, po nocach szloch....
A gdzie mój lęk....wiara...strach?
Teraz proszę....pomóż mi,
Cofnij rekę...Nie tnij żył......
To co mam....to co mam, zabija mnie...
Dlaczego spadam?