Sto razy zastanawiałam się co napisać. Zaczynało się na tym, że najpierw nie miałam czasu, żeby napisać, a później nie miałam weny i nie mogłam się skupić.
No, ale dobrze... Zacznijmy od początku.
Cały kwiecień to jeden wielki rollercoster. Niestety do najłatwiejszych nie należał. Zaczęło się od szpitala (nie, nie ja byłam pacjentem). Przez moje życie przewinęło się mnóstwo maluchów: a to nianiowałam u wujka, potem u ciotki, w pracy miałam rocznie ok. setkę dzieci, potem się pojawiły dzieciaki w rodzinie. I myślałam, że nic mnie nie ruszy, że nerwy ze stali, sto procent opanowania, ale... jak musiałam po tygodniu pobytu odebrać dzieciaka ze szpitala - sam widok rozrywał mi serce. No cóż jak to mówią... co nas nie zabije to nas wzmocni.
Oczywiście w głowie siedzi mi cały czas to, że od nikogo na świecie nie dostaniecie tyle szczerości, prawdy, szczęścia i prawdziwości jak od dziecka. Też nie zrozumcie mnie źle, że zaraz ktoś pomyśli, że moi bliscy, w tym mój luby okłamują mnie, są nieszczerzy czy też ktoś jest nieszczęśliwy. Nie o to chodzi. Bardziej mam na myśli to, że takie dziecko, które nie doznało żadnej krzywdy, przykrych słów, jest po prostu dzieckiem tu i teraz, a najbardziej na świecie cieszy je np. krupnik i serek od cioci to po prostu inny wymiar rzeczywistości. Dlatego tak bardzo uwielbiam z nimi spędzać czas, a gdybym mogła oddałabym im gwiazdkę z nieba.
No dobrze... Kontynuując.
Po tych wszystkich dramach, przeżyciach, nerwach, w końcu wróciłam do domu. No i ulało mi się. Co prawda ja przez ostatnie pół roku płaczę co chwilę, ale akurat wtedy jak wróciłam z Ostrołęki no chcąc nie chcąc moja psychika była nieźle zszargana. Popłakałam, pogadałam, a że teraz mam tyle wolnego, to jeszcze kilka dni o tym myślałam i użalałam się nad sytuacją itd. No widocznie było mi to potrzebne. Nie ważne.
No i jak to kwiecień - w tym roku przypadają święta. Mało tego święta, które odbywają się u mnie. Czyli ja, która mam full czasu i tylko tydzień na organizację wszystkiego. Na szczęście mimo bólu (tak niestety, ale ostatnimi czasy boli mnie po prostu wszystko), paniki i gonitwy - wszystko wyszło tak jak miało wyjść.
Później człowiek troszkę odetchnął, troszkę odpoczął, wszystkie poumawiane wizyty odhaczone i mamy majówkę. Dużo czasu wśród bliskich, kolejna schadzka rodzinna u mnie, bo moje małe cudowności obchodziło swoje drugie urodziny. I tym o to sposobem zaczął się maj. Co prawda troszkę zimny, ale już niesamowicie pachnący i zazieleniony.
Ktoś w komenatrzu napisał, że czas ucieka. No tak moi drodzy. Ja też wyobrażałam sobie wiele rzeczy inaczej. A okazuje się, że naprawdę nie mam głowy do pisania. Dni lecą jak szalone, a czasu nie da się zatrzymać. A szkoda.
N.