straciłam połowę życia.
budząc się "rano" po godzinie czternastej, myślisz, że wszystko odwraca się do ciebie tyłkiem, tylko po to, żebyś ssał namiętnie ostatnie brudy trwania, czasu i reakcji. czujesz się świetnie, czujesz tak, jakby kawał mózgu odrąbali ci przed kilkoma godzinami. wiesz, że nie znasz nikogo, nie znasz siebie, nie znasz bliskich, wiesz, że nie ma czego szukać w tych pogmatwanych relacjach, ograniczających, nie pozwalających, potrzebujących.
wiesz, że teraz musisz przestawić się na pozycję ukrytą, oddaloną i pasywną. siedzieć tylko, pomagać, bo tego byś sobie nie wybaczył.
boli mnie iluzyjne proroctwo, boli mnie ta wmawiana wszechwiedza. nie ma tego, nie ma, kurwa, już niczego.