Zastanawiam się na ile człowiek może sobie zaufać, by móc samemu sobie uczciwie powiedzieć, że czegoś zaraz nie spieprzy. Tak się mówi, żyjemy w uprzywielejowanej sytuacji. Mamy dach nad głową, jedzenie w lodówce i ciepłe łóżko, czyli krótko mówiąc, predyspozycje do normalności.
Normalności, czyli najbardziej względnego pojęcia. Niestety chcąc oczekiwać od życia czegoś więcej niż czystego sumienia i paru (czy tam bardzo paru) groszy na koncie, trzeba się dostosować do standardu normalności charakterystycznego dla zbiorowości, która zasługuje co najwyżej na pogardę. Oczywiście w pewnych granicach. Godność każdej arcyosobistości, jakakolwiek by nie była, jest obowiązkiem każdej innej, ale szanować nie znaczy nie móc, w dużym uproszczeniu, nie lubić.
Im głębiej się człowiek pogrąża w przemyśleniach prowadzących go do apatii, tym bardziej chce się machnąć ręką i założyć, że za rok i tak nikogo nigdzie nie będzie. Chociaż myślę, że co niektórzy mają ochotę zrewolucjonizować ziemię zanim wszystko szlag trafi, dlatego każdy polityk, który ma wpływ na coś więcej niż własny kraj, jest w kręgu podejrzanych. Boję się, że w pewnym momencie pewnemu władcy mającemu pod sobą kilka atomówek i podległe, żeby nie powiedzieć uległe, wojsko/naród, będzie mu wszystko jedno. Nie wiem, zawali mu się życie czy popadnie w schizofrenię, jedno słowo i tyle. W Europie rządzi się naiwnie, w Azji agresywnie, a Ameryka jak zawsze umywa ręce. I co z tego wynika? A że w polityce jedno się planuje robić, drugie się podaje mediom, a ostatecznie i tak jest inaczej niż ktokolwiek sobie to wyobraża. Pisał o tym już Szekspir, relacjonowanie Kapuścińskiego też wymusiło podejmowanie tych tematów, Orwell to już w ogóle miał wizję tylko o kilkadziesiąt lat się kopsnął. Nie wiem tylko gdzie jest granica między naiwnością, żeby wierzyć w tzn. dobre intencje, a naiwnością żeby wierzyć w te najgorsze.
Czym tak naprawdę może być człowiek pozbawiony możliwości autentycznej oceny swojej sytuacji? Świat od zewnątrz, wiadomo, jest wysoce niepoznawalny, bo nawet nie ma jednej wspólnej wersji wydarzeń. Swoją drogą, spodobała mi się wizja pewnego naukowca, który mówi, że ziemię zamieszkują pewne pozaziemskie istoty obdarzone charakterystycznymi, wręcz nieludzkimi umiejętnościami, dla których to w 2012 ma być koniec świata. Może wtedy nas oleją, 'radźcie sobie sami' i tyle ich będzie widać. Ach, mam cichą nadzieję, że jestem jedną z nich.
A od wewnątrz to w ogóle mieszanka wybuchowa. Tylko czego tak naprawdę można oczekiwać o nieidealnej istoty, która swój mózg umie wykorzystywać w zaledwie kilku procentach? Może warto obniżyć wymagania i dać sobie spokój? Kto to tam wie. Tak to już chyba musi być. Im więcej się myśli, tym mniej się wie. Teoria przebija kolejną w zależności od doświadczeń danego dnia i połap się tu, o co tak naprawdę chodzi. Uczucia potrafią się gryźć z rozumem, intencje z ostatecznymi działaniami i wreszcie realne skutki naszych decyzji z ich wyobrażeniami. Skoro z każdej strony ogarnia nas jedna wielka pieprzona niewiadoma, to może faktycznie opaść ze wzniosłych przemyśleń i poddać się codzienności życia, pójść sobie na imprezę i zastanowić się co najwyżej, czy ten szczypiorek co mamy kupić, to ma być cienki czy gruby? I tak się okaże, że koperek kurwa...