Powracam do życia. Gdzieś podświadomie ugrzęzła myśl, że to już koniec wakacji i o dziwo o przestawienie się na nowy tryb nietrudno. Poprzeczka coraz niżej, nie ma co na siłę osiągać nieokreślonych jeszcze celów. To był dobry czas. Wracam na ziemię mając na uwadze swą dotychczasową hipokryzję związaną z głęboką admiracją tekstów piosenek pewnego zespołu, które łykałam w całości, lecz w rezultacie zostały suchą teorią. Jak zwykle z hektolitrami herbaty i tonami czekolady. Parę schiz[m też], sentymentów, przypadłości. Ale do przodu. Ten rok spędzę w nowym miejscu zamieszkania i, chcąc nie chcąc, wypada się do tego przyzwyczaić. Moje wyolbrzymione umiejętności dyplomacji poległy w konfrontacji z prawdziwym człowiekiem-problemem. Mam przepraszać, dziękować czy czuć się urażona? Ha ha ha. Jak na wstęp dorosłości: całkiem przyjemnie, ale takie coś jak odpowiedzialność powoli zaczyna walić mi się na łeb. ...Honeyyyy!