Nothing happens without a reason...
Chyba nie bez przyczyny tutaj jestem. Ktoś ostatnio powiedział, że prowadzenie bloga odrywa od rzeczywistości i może nie daje całkowicie zapomnieć, ale chociaż niweluje ból. No właśnie, ból... Myślisz sobie, że już jest okej, bo minęło sporo czasu, ale spotykacie się po tych trzech latach ponownie i wszystko wraca z podwojoną siłą. Jedno wielkie "buuum" i to, co zbudowałeś sobie przez ten czas, kiedy byliście dla siebie nikim, runie. Ale mimo wszystko jesteś wciąż dla niego oparciem, bo cholernie ci na nim zależy. Dlatego spotykasz się z nim, rozmawia wam się jak za starych, dobrych czasów, ale co z tego skoro w jego życiu cały czas jest ona. Wspominacie lata, w których byliście razem, opowiadacie sobie wzajemnie historię dotychczasowego życia, zachowujecie się jakby ta przerwa między wami nigdy nie miała miejsca aż nagle nie mówi ci, jak bardzo ją kocha. I serce, które sklejałeś przez tyle lat w jednej chwili ponownie rozbija się na miliony jeszcze mniejszych kawałków, które coraz trudniej będzie posklejać, jeżeli w ogóle się da....
Spotykasz się z nim, bo ma trudny okres w swoim życiu i cię o to poprosił. Łamiesz wszystkie postanowienia dane sobie i innym, bo chcesz być blisko niego, wspierać, gdy tego potrzebuje. Siedzisz z nim prawie dwie godziny w wyobcowanym, ciemnym miejscu - a przecież boisz się ciemności... A w zamian za to dostajesz tylko "no to cześć". Przerąbane jest kochać...