Mówiłam już o życiu mijającym jak dzień? Chyba tak... Więc dziś poruszmy inny wątek...
Czemu czasem jest tak, że najpierw jest fajnie i wogóle a w pewnym momwncie wszystko upada? Czy życie nam chce zrobić na złość, czy to zemsta za jakieś czyny? Hm... Ale dlaczego akurat to jest kosztem naszego serca? Czemu dzięki takiemu czemuś najbliższe nam osoby z dnia na dzień mogą się od nas odwrócić? Może Wy odpowiecie mi na to pytanie?...
Jak żyję? Jakoś powoli... Nadal jestem chora, wczoraj byłam na badaniach, chcieli mnie do szpitala wsadzić. Kij im w oko. Nigdzie nie idę. Ale czemu do cholery żadne leki mi nie pomagają, tylko szkodzą? A matka bez przerwy mnie nimi faszeruje. Co ja jestem? Jakiś królik doświadczalny, czy co?! No ale nic... Samo przejdzie... Dziś jestem jeszcze w domu. Tylko od jutra nie wiem jak, ale będę tam chodziła. Także 2 dni mam nauki do odrobienia. I ciekawe, do kogo ja przedzwonię po lekcje?... Ale dam radę... Chyba.
Jeszcze w tym tygodniu musze kupić prezent bratu na osiemnastkę. I ciekawe skąd ja kase wytrzasne?... A tymbardziej matka już się na mnie wnerwia, że często do nowiaka jeżdżę... No ale gdzie ja znajdę jakiś przyzwoity prezent, jak nie tam? Bo tutaj to na pewno nie ma. Tymbardziej dla niego... A może po prostu powiem matce, że idę z Olą na dwór, a pojadę z nią do nowiaka i będę czekała na przypał? Ech... coś się wymyśli.
No ale z drugiej strony po co mam mu kupywać jakieś prezenty, jak on do mnie z tekstami: "bo ci zaraz przyj*bie", "w ryj zaraz kur*a dostaniesz" itepe.
Z jeszcze innej strony to będzie nie fair wobec niego, bo ja się wykosztowałam na przyjaciół a bratu nic nie dam? A tymbardziej i tak znając życie, dziś wieczorem będzie mnie przepraszał za to, że na mnie się wydzierał. Zobaczymy, jak to będzie...
No dobra... to chyba tyle na dziś... Do zobaczenia jutro. :*