znowu mam duży poślizg...
jazda na łyżwach uskuteczniana przez ostatnie tygodnie zapanowała nad naszym wolnym czasem. prawie wszyscy są już dobrze wyposażeni i chętni do uprawiania tegoż sportu, jednym wychodzi to lepiej, innym gorzej, ale zabawy z tego każdy ma po równo. polecam, Lucek aka Zuza.
wycieczka do Berlina zaplanowana już bardziej dokładnie, a konkretnie na 20 lutego. cóż tam można ciekawego zobaczyć? i tylko zobaczyć, bo pewnie zabiorę ze sobą zatyczki do uszu, by nie słyszeć tego wstrętnego szprechania. tym razem powinniśmy lepiej opracować plan wycieczki, niż jak to załatwiliśmy z Pragą, bo chyba mamy mniej czasu. tak czy siak, nie mogę się doczekać pożegnania Williama i jego bezimiennego brata. w sumie to zapomniałam jego imienia, więc pewnie było beznadziejne.
sesja w pełni, jak najbardziej idzie dobrze, ale na razie nie zapowiada się na jej koniec. nauczyłam się uczyć, do tego złapałam kilkudniowy flow i chyba jutro będę dalej zajmować się fizyką. zaczyna mi się to podobać, chociaż nie wiem, czy dobre jest myślenie o liczbach zespolonych przez cały dzień i zasypianie w otoczeniu całek i iloczynów skalarnych.
tymczasem koszmary bardziej dziwne, niż straszne, zaprzątają moją głowę co rano. dzień upływa na umieraniu na ból głowy i spaniu. wieczorem łyżwy, afera albo filmy. i czego chcieć więcej? już niedługo dzień będzie bogaty w ciekawsze zdarzenia, więc na razie jestem szczęśliwą podłą osobą.
jedyneczka, panowie!