Codziennie podróżuję bez większego wysiłku. Robię pstryk i już. Nie wsiadam ani do samochodu, ani do samolotu, ani nawet nie idę na przystanek autobusowy. Podróżuję po mojej głowie, w której teoretycznie, w miarę upływu lat powinny zajść pewne zmiany. Wszystko tam pod kopułą jest rozpulchnione przez wiek studencki. Taka prosta kalkulacja, a ja w dalszym ciągu nie jestem wolna od elementów absurdu. Jestem tragicznym intelektualistą, który ciągle popada w jakieś skrajności.
Tam wszystko zalatuje baśnią, tam trwa egzystencja w oktawach wyższych, tam już dawno zakradł się sarkazm.
Tak niezmiennie od kilku lat.