leżę na wodzie, unoszę się. śnię. nie jesteś w stanie mnie z niego wybudzić, nie chcę się budzić. jest cudowny. jest taki jaki chce. popatrz.. zmienie myśl i już jestem w innym miejscu - od tak. nagle wsiadam do pociągu. zatrzymuje się zaraz przede mną i otwierają się bardzo powoli drzwi.. taki stary pociąg, już ledwo jadący. jadę nic niewiadomo gdzie, bez biletu. nie martwię się o kobuchy, przecież to ja śnie, to moja wyobraźnia. a teraz wyobrażam sobie, że zatrzymuje się na wielkiej, niekończącej się pustyni. idę przed siebie, potem zaczynam biec aż w końcu opadam z sił i przewracam się. leżę tak dłuższą chwilę. zamykam oczy, słońce oświetla mi twarz, pragnę wody. ale dookoła mnie tylko piasek i nic więcej. znów wstaję, znów idę. taka monotonność bez dna. znów upadam.. z pragnienia, z wygłodzenia, z braku sił. chyba to nie był idealny sen. sen jak życie. umieram.