Otworzyłem oczy. Nie sprawiło mi to, ani przykorości, ani bólu, gdyż od dłuższej, trwającej ok. 2 godziny, chwili nie spałem, a drzemałm. Zobaczyłem przestrzeń. Moja percepcja miała się na tyle dobrze, iż za kilkoma metrami sześciennymi, czegoś co miało przypominać powietrze, ujrzałem płaszczyznę. Nie, nie miałem w tym momencie planimetrycznych ciągotek do poczynienie pewnych obliczeń, a jedynie byłem ciekaw co to takiego dużego wisi mi nad głową.
Sufit. Patrzyłem tępym wzrokiem w sufit. Nieznana powierzchnia zdawała się być nieruchomą co nieco mnie uspokoiło. Przekręciłem swoje ciało na plecy. O! - rzekłem w duchu - następny niezidentyfikowany obiekt. Z rozpoznieme tego dziwoląga, jak sie później okazało, stworzonego przez człowieka nie miałem już większych kłopotów. Moje szare komórki zaczęły sie już rozkręcać. Ha! Zbawienny wpływ alkoholu.
Właścieiwie w tym momencie należało by wytłumaczyć to jakże ciekawe zjawisko. Otóż gdy w stadzie bawołów (ha ha ha rzekłby uczeń III A) jeden osobnik zachoruje, czy też przydaży mu się coś innego co spowolni jego marsz, całe stado wówczas zwalnia. Jednakże, gdy ten chory bawół padnie, reszta przespiesza niespowaniania przez chorego, słabszego osobnika. Jak wiemy alkohol zabija tzw. szare komórki. I właśnie te słabsze komórki są eliminowane. Efekt? Pijmy więcej, będziemy bystrzejsi:)
Ale wróćmy do sytuacji, jak już zdążyłem się zorientować, łóżkowej. Pamięć działala sprawnie, przynajmniej ta krótkotrwała. Przed chwilą pożegnałęm Olę z Krzyśkiem, a jakieś 2 godziny temu (tu tego nie jestem pewien) Marta dzwoniła po taksówkę. Taaa... pora wstawać, kiedyś koło 12 otworzą elcek i trzeba będzie zabrać sprzęt. Pierwsza próba wstawania zakończyła się fiskiem. Poduszka najwyraźniej nie miała ochoty zostać odkrytą więc trzymała moją głowę. Te parędziesiąt newtonów wystarczyło by zniechęcić mięśnie karku do wysiłku. A do tego ten zapach... To dla mnie niesamowite, ale zapach kobiecych perfum potrafi bardzo długo unosić się w powietrzu. Ten na dodatek przsiąkł całą pościel (albowiem po wyjściu Marty nie miałem ochoty wtaczać się co chwilę na górę, więc uwaliłem się w jej łóżku). Postanowiłem jakoś się zmotywować do wstania (bo wariant zakadający poturlnięcie się w stronę krawędzi łóżka odpadał), z braku pomysłu odnalazłem ręką telefon i zacząłem się wpatrywać w moją tapetę. Długie chwile kontemplowałem czerwone literki układające się w napis Menu na białym tle.....
....
...
..
.
Otrząsnąwszy się z letargu zrobiłem zdjęcie jednymego okna w pokoju i jakimś cudem wstałem. Musiało mnie przewiać, bo choć teraz nie mam kataru, a tylko lekką chrypę, to rano oddychanie przez nos sprawiało mi duże trudności. Postanowiłem wyjść z pokoju, cichym krokiem udałęm się do łazienki. Koleś który spał w trzecim pokoju ulotnił się zaraz po Aleksandrze B., tak więc byłem sam w mieszkaniu. Załatwiwszy w łazienience sprawy respiryczne ruszyłem do mini kuchiokorytarza. Z ciekawości jeszcze raz zajrzałem do lodówki, ale nie znalazłem tam nic co by mogło mnie zadowolić. WIem, nie powinienem oczekiwać niczego wielkiego po poranku noworocznym, ale resztki marmolady, jakaś wędlina, parę kawałków tortu i karton mleka to nie moje klimaty. Z obrzydzeniem spojrzałem na kran z niesmaczną wodą i postanowiłem oszukać
pożywienie gdzie indziej. Idąc do pokoju miałem świadomość sprężystości mojego kroku. Po za tym sprawdzałem też stan ścian tj. czy tynk aby nie odpada i czy sie nie zawalą pod naporem rozpędonej 68 kilogramowej jednoski doświadczalnej. Wyniki badań jednoznacznie wykazały poprawność prac budowlanych. Po ciężkiej pracy jaką wykonałem zapragnąłem łyczka zimnego piwa. Chcą zaspokoić potrzebę ubrałęm moje czarne dżinsy, tylko lekko przybrudzone tym co Marta L. oddawała światu (w znacznej części temu
morskiemu) na imprezie, troche barziej przybrudzone glany ww. substancją. Na prawie czystą koszulę ubrałem marynarkę, która zachowała się w doskonałym stanie, ubrałęm moją skórkę, czpkę na głowiek i gorzko zapłakałem nad utratą mojego czarnego szalika made by Mama. Otarwszy łzy zamknąłem dom i wyruszyłem. Schody nie sprawiły mi żadnego kłopotu, poewnie wszedłem w zakręt na podwórku i zaraz podążałem Złotoryjską na wschód. Tam w końcu musi być jakaś cywilizacja.
Jakże szybko moja wizja świata legła w gruzach. Zderzenie z okrutną rzeczywistością byłoby dla mnie poważnym ciosem gdyby nie moja wrodzona odporność na brutalność życia. Stałem przed drzwiami sklepu i męską miną spoglądałęm na kartkę oznajmiającą iż w dniu 1 stycznia sklep nieczynny. Po rzuceniu sporej ilości mięsa pod adresem właściciela ruszyłem dalej. Restauracja zamknięta, żabka zamknięta, spożywczy zamknięty, obuwniczy zamknięty, żabka zamknięta, monopolowy otwarty, spożywczy zamkniętay, zaraz zaraz! Monopolowy otwarty? Wkroczyłem do niego niczym do otchłani. Przekraczając Przekraczając próg mrocznych wrót królestwa Demona Alkohola poczułem nawet prawie dreszcz, a już na pewno prawie padłem na kolana widząć te otaczające mnie półki...