No więc kończę historię dzisiejszego poranka, gdyż zabrakło mi już znaków przy tamtej notce. Stąd też wrzuciłem jakiekolwiek zdjęcie jakie mi się nawineło, to przedstawia widok z Łysej Góry z sobotę.
Przekraczając próg mrocznych wrót królestwa Demona Alkohola poczułem nawet prawie dreszcz, a już na pewno prawie padłem na kolana widząć te otaczające mnie półki uginające się pod ciężarem procentów. Wszytko to prawie gdyż w mojej głowie zaświatała mi drobna, aczkolwiek znacząca w owewj chwili myśl. Przesza mi ochota na piwo. Pierwszą myśl po chwili dogoniła druga. Nie mam ochoty na alkohol. Trzecia była równie zaskakująca. Jestem głodny! Tak, to najlepszy dowód na to, że jeżeli nie jestem jeszcze zdrowy, to przynajmniej podążam w dobrym kierunku. Zadowolony z takiego obrotu sytuacji poprosiłem o sok którego nazwą jest zdrobnienie popularnego imienia męskiego. Truskawkowy sok okazał się w pierwszym momencie obrzydliwy i zacząłem żałować, że nie wziąłem malinowego, ale podążając dalej do Akademii Rycerskiej docenieniłem walory odżywcze tegoż. Jako, że było przed 12 postanowiłem przejść się na rynek. Nie, nie miałem nadzieji, że gusto będzie otwarte, szedłem z ciekawości. Ot, czy katedra jeszcze stoi. W zasadzie dochodząc do rynku soczek zaczął mi już smakować, a myślę, że gdybym szedł na dworzec, to był bym w stainie oddać... no, coś cennego na jeszcze jeden.
Niedługo potem przyjechał mój brat Marcin, po nim pojawił się dyrektor elceku i młodzież zaangażowana w organizację. Nie, wiem jak inni, ale ja nie oczekiwałeminnego widoku, niż ten jaki zastaliśmy na miejscu. Ot, takie poimprezowe pobojowisko. W zasadzie można by tym zakończyć notkę, ale warto by jeszcze wspomnieć o sytuacji w sali 122. Otóż, pakując swoje rzeczy rozmawaiłem z Dawidem. Już wcześniej rozpoczęliśmy poszukiwania pizzy, ale te zaowocowały znalezieniem jakiegoś ogryzka, którego zgodnie z plakatami wiszącymi w naszej szkole, nie należało ruszać. Po moją nieobecność w sali poszukiwania musiały jednak doprowadzić do czegoś konkretnieszego gdyż Dejw zaproponował mi pizze, po czym otworzył pudełko tejże i pokazał dwa kawałki. Dwa kawałki bardzo smacznej pizzy. Dwa kawałki czegoś co można zjeść. Dwa kawałki pożywienia... W tym momencie świat zwolnił. Liczyłem się tylko ja i pizza. Nawiązała się między nami jakaś astralna więź. W każdej chwili za sprawą oddziaływanie pizza-ja ja-pizza mogłem uporządkować ruch elektornów tak by wytworzone pole magnetyczne wpłyneło by na pole magnetyczne uwcześnie wproawionych
w ruch elektronów pizzy i ta pofruneła by do mnie rozszczepiając torchę atmów po drodze. Pizza, pizza, pizza... Zdecydowałem się jednak na bardziej konwencjonalne meody. L-przestrzeń, czy też P-przestrzeń zostawiłem same sobie i za raodosnym uśmiechem na twarzy sięgnąłem ręką po kawałęk pizzy. Gdy tak jadłem ją ze smakiem, wśród zgromadzonych wokół mistycznego ciasta potężnej siły i zapieczonego sera, padło pytanie którego znaczenie był mniejwięcej następujące: "jak samkuje?". Odpowiedziałem krótko: "mmm... doskonała!", co wywołało salwę śmiecu, zupełnie nie wiem dlaczego...