No może nie popadajmy od razu w hurra optymizm. Amatorem biegania jestem od niedawna. Słowo klucz: amatorem...
Zawsze uważałem, że bieganie jest idiotyczne. Jak można tak biegać bez celu. Jeszcze za piłką - mogę biegać codziennie. Chociaż nie wiem czemu od pewnego czasu po częstym bieganiu za piłką zaczynają boleć mnie stawy/mięśnie.Starość?
Wracając do biegania - najgorsze w nim jest...hmmm...motywacja?
Ale czy 92 kg żywej wagi nie jest wystarczającą motywacją? Gdzie jest to szczupłe (nie mylić z wysportowanym) ciałko z pierwszego roku studiów...I kawał typu: "po co mi sześciopak, skoro mogę mieć całą beczkę" nie jest bynajmniej pocieszeniem.
Tak więc zacząłem biegać. Co dziwne - wolę ostatnimi czasy pobiegać, niż pojeździć na rowerze. Nigdy nie czytałem fachowych czasopism i nie wiem co jest lepsze, co bardziej pomaga, a co niszczy stawy itd. Bieganie wybieram z czysto ekonomicznych pobudek - biegać dłużej niż pół godziny po prostu nie dam rady. Natomiast na rowerze - zwłaszcza po płaskim Krakowie - mogę jeździć i kilka godzin. Może jak się czasowo trochę rozluźni w pracy to będzie i powrót do rowerku. Na razie bieg.
A co z pracą? Niby idzie ku lepszemu. W końcu pierwsza wypłata na koncie, długi spłacone, nawet coś na OKO wpłynęło. Pytanie tylko - czy będzie lepiej? Powinno być. Kilka zleceń na karku w tym momencie, a będą następne. Tylko ten cholerny leń (prostakrynator?). Gdyby udało się go jakoś stłamsić...To już nawet nie chodzi o to, że mi się nie chce pracować. Siedzi w mojej głowie jakiś cholerny głos, który mi mówi "masz dużo czasu", "zaczniesz ten projekt jutro", "przecież musisz przetrenować zawodników w managerze", "poczytaj książkę" (choć to jest akurat częściowo dobry głos...tylko czemu on się nie odzywa wtedy, gdy włączam grę, tylko gdy siadam do pracy...?) i wiele wiele innych.
Running is my passion.
Blog niejakiej Karoliny Cisek. Nie znam człowieka. Jednak odesłał mnie do tej strony ks. Michał Kozak. Niedawno wysłał mi zaproszenie do znajomych na endomondo i po trzecim kolejnym treningu skomentował mi trening motywując do biegania. Ja oczywiście skomentowałem utartym sloganem typu: "żeby tak się chciało codziennie", na co otrzymałem link do blogu jakiejś jego uczennicy, czy kimkolwiek ona jest dla niego.
Bum! Trach! Piorun! Grzmot z jasnego nieba! Tak, to jest to! Tego mi trzeba było!
Nie e...nic podobnego. Poczytałem na blogu o pasji, nowej miłości jaką jest dla tejże kobitki bieganie. Poniekąd zadziwiające jest to, jak ludzie potrafią dostrzegać w byle czym pasje. Ja wiem, że bieganie nigdy moją pasją nie będzie. Bieganie ma mi pomóc zrzucić zbędne kilogramy. Jednak jeśli nie drugi człowiek, to co może mnie zmotywować? Oczywiście już nie raz sobie wytyczałem cele, składałem sobie obietnice, że "od teraz zacznę coś tam..."
Nigdy się nie udawało.
A może zamiast obietnic, trzeba...po prostu realizować t cele? Może nie robić sobie jakiegoś chorego planu dnia (tak, niedawno żeby się zmotywować nawet sobie zrobiłem dokładną rozpiskę co mam codziennie robić i ile godzin minimum mam spędzać czasu na poszczególne zajęcia...). Może właśnie tak ma wyglądać moje życie? Może ma być ono jednym wielkim haosem. Może właśnie o to chodziło Wszechwładnemu - wrzucić mnie w ten świat z moim niepoukładanym umysłem jak dziecko rzuca się na głęboką wodę żeby nauczyło się pływać. Oczywiście nie następuje to natychmiast, tylko stopniowo. I może właśnie tak ma być również ze mną?
W tekście o prokrastynatorze pisałem o tym, że potrzebuję widzieć efekty swojej pracy. A może właśnie o to w tym wszystkim chodzi?
Metodą prób i błędów nauczyć się siebie.
Nie wszyscy będą rewelacyjnymi aktorami, Nie wszyscy będą Messim, czy Ronaldo (czy jak pisze D. Wołowski - Roneldem). Nie wszyscy również będą potrafili sobie super coś zaplanować. Mało razy udowadniałem sobie i innym, że jestem dobry w planowaniu czegoś na spontana? Mało razy moje plany, skrupulatnie opracowywane przez długi okres czasu brały w łeb jeszcze zanim myśli zacząłem wypowiadać na głos?
Tak! O to chodzi! - teraz mógłbym teoretycznie to wykrzyknąć. Jak niegdyś jakiś mędrzec wykrzyknął Eurekę.
Po wielu latach dążenia do poznania siebie - mam nadzieję, że nie pośpieszę się z tym osądem - wydaje się, że powoli zaczynam widzieć sens w tym co robię. Istotą sprawy nie jest wmawianie sobie czego nie potrafię zrobić, w czym jestem słaby, co może mi sprawić trudności. Po prostu trzeba uwierzyć w siebie. Trzeba zacząć realizować swoje postanowienia, a nie tylko o nich mówić. Nie planować ciągle - plany zostawmy kartografom.
No a jak już się zmotywowałem do pracy, biegania, pracy nad sobą ogólnie - trzeba przetrenować piłkarzy w managerze...;)
Ale spokojnie...później do roboty, bo urwanie głowy się zaczyna...;)