80
- Siema, Młody.
Brat Zoë podchodzi do mnie dwoma dużymi krokami i miażdży moją dłoń w uścisku. Staram się nie dać nic po sobie poznać, ale grymas bólu i tak zapewne wypływa na mą twarz.
- Cześć - odburkuję zaciskając i rozluźniając pięść.
Dłuższą chwilę mierzymy się niezbyt przyjaznymi spojrzeniami, atmosfera jest gęsta, lecz obecna w pokoju dziewczyna wydaje się niczego nie zauważać. Wpatrzona jest w przybysza jak w obrazek. Jest to dla mnie dość dziwna sytuacja, zwłaszcza, że Zoë nic nie wspominała o powrocie swojego brata. W ogóle mało o nim mówiła. Kiedy zaczyna się robić naprawdę niezręcznie mężczyzna odzywa się:
- Może lepiej pójdę się przebrać i rozpakować - zbiera z podłogi swój bagaż i zmierza w kierunku ostatniej wolnej sypialni w tym domu.
Nabieram coraz większej pewności, iż powinienem szybko stąd wyjechać. To wszystko robi się zbyt skomplikowane, a nie chcę wkopać się w jeszcze większe bagno niż teraz. Ciemnowłosa dziewczyna staje przy mnie i wzdychając mówi:
- Cieszę się, że wrócił.
- Dlaczego nic mi wcześniej nie powiedziałaś? - wyrzucam z siebie dręczące mnie pytanie.
- Jakoś wypadło mi z głowy - odpowiada nie patrząc na mnie.
Przełykam kształtujące się w ustach przekleństwo i staram się opanować. Przecież to nie moja sprawa, kto wchodzi i wychodzi z tego domu, jestem tu tylko gościem. Zoë zaczyna krzątać się po kuchni i robić jakiś posiłek dla Luka, a ja z braku innych zajęć wracam do swojego pokoju. Przy obiedzie nasza trójka nawiązuje krótką rozmowę i dowiaduję się co nieco o Luku. Nie jestem zadowolony ze zdobytych informacji.
Późnym wieczorem Zoë dostaje telefon ze szpitala i musi pilnie jechać pomóc w izbie przyjęć. Niepokoi mnie zostanie sam na sam z tym olbrzymem w wojskowych ciuchach, lecz jakimś cudem Will postanawia mnie odwiedzić i dosłownie mija się z wychodzącą lekarką w drzwiach. Rzecz jasna zauważa siedzącego w salonie nieznajomego faceta i od razu zasypuje mnie gradem pytań.
- Kto to jest? Wygląda jak jakiś komandos żywcem wycięty z ulotki policyjnej...
- To jest komandos, podobno dostał dwutygodniową przepustkę z armii - odpowiadam zniesmaczony. - Will, musimy stąd wiać. Nie podoba mi się to wszystko.
- Gdzie ci się spieszy? Przecież on nic o nas nie wie.
- Ale kwestią czasu jest, nim się dowie. Myślisz, że nie sprawdzi kto mieszka z jego młodszą siostrzyczką? Od razu wygrzebie nasze akta i będzie po sprawie - tłumaczę zniecierpliwiony.
- Nie przesadzaj, jest na urlopie, ma ciekawsze zajęcia niż czytanie naszych akt - Will przewraca oczami.
- Przeszedł szkolenie takie samo, jak każdy inny policjant, to dla niego rutyna. Będzie chciał wiedzieć, czy nie mieszka z kryminalistą pod jednym dachem. Musimy wyjechać, Will! - podnoszę na niego głos, lecz zaraz się uciszam, nie chcę, żeby ten terminator z pokoju obok nas usłyszał.
- No dobra, dobra - chłopak unosi ręce w geście kapitulacji. - Ale wiesz, że to nie będzie takie łatwe, po pierwsze nie mamy kasy, a po drugie Twoja prywatna lekarka najwyraźniej nie ma najmniejszego zamiaru cię wypuścić.
- Tym drugim problemem zajmiemy się później, najpierw skupmy się na środkach pomocniczych. Jak możemy szybko zarobić?
Will patrzy na mnie jak na idiotę, a po chwili wybucha głośnym śmiechem.
- Serio? Pytasz serio? - chłopak dalej nie może opanować ataku wesołości. - Jesteśmy w Los Angeles, mieście wyścigów i hazardu, czyli wszystkiego, co proste i nielegalne, a ty pytasz mnie o sposoby? Nie żartuj sobie.
- Więc od czego zaczniemy? - pytam zgrzytając zębami.
- Forsy dużo nie mamy, więc na nic nie postawimy, najpierw musimy zarobić. Akurat dziś odbywają się wyścigi na Norton Ave.
- No to co tu jeszcze robisz? Jedź tam.
- Chyba żartujesz. Nie pokażę się sam na obcym terenie, to samobójstwo...
- A jak niby mam stąd wyjść? Zoë poprosiła swojego braciszka, żeby miał na mnie oko, myślisz, że mnie tak po prostu wypuści?!
- Powiedz, że idziesz się przewietrzyć, to zawsze działa.
- Jakoś tego nie widzę... - mruczę zdegustowany, lecz zabieram kurtkę i ruszam do wyjścia.