Od tej pieprzonej imprezy. Tak w ogóle, to czy aniołom wolno przeklinać? A zresztą nieważne... więc to przez tą cholerną prywatkę jestem tym, kim jestem. Choć może nie do końca, bo jeśli ma być zgodnie z prawdą, to przecież nie ona mnie uśmierciła. Zacznijmy od samego początku... Zawsze ciągnęło mnie do tych niegrzecznych, bogatych, zadufanych w sobie chłoptasiów, którzy organizują impry dla całego osiedla. Właśnie to okazało się być moją zgubą, gdyż tym razem zabujałam się Josephie - najpopularniejszym dzieciaku ze szkoły. Nie wiem jak, ale stało się - zostaliśmy parą. Rzecz jasna nie byłam ani super bogata, ani popularna, więc oczywiście ten związek wywołał masę plotek, zazdrosnych spojrzeń i wyzwisk w moim kierunku, ale jakoś dawałam radę. A wracając do tych imprez osiedlowych... pewnego parnego, letniego dnia Joseph zrobił mega bibę w domu swoich starych. Właściwie słowo dom nie jest odpowiednie, to była raczej ogromna, luksusowa willa na plaży. Rozumiecie - malowniczy zachód słońca, błękitna laguna, ognisko, drinki z parasolkami i tańce do białego rana. Długo przygotowywałam się na ten dzień. Wybrałam śliczną małą czarną, szpilki i inne tego typu pierdółki. Liczyłam, że ten wieczór będzie magiczny, niezapomniany i rzeczywiście był, choć to nie taką magię miałam na myśli. Wszyscy trochę wypili i w pewnym momencie Joseph gdzieś mi zniknął. Weszłam na piętro budynku. Jedną ręką trzymałam się poręczy schodów, w drugiej miałam chyba czwartego tego wieczoru drinka. Otworzyłam drzwi do jednej z sypialń i w momencie wytrzeźwiałam. Na podwójnym łóżku zobaczyłam mojego chłopaka pieszczącego się z jedną z tych farbowanych blondi. Siedziała mu na kolanach z rozbebłaną bluzką i mini podwiniętą prawie do brzucha. Dobrze pamiętam, jak szklanka wypadła mi z dłoni i rozbiła się na miliony błyszczących w sztucznym świetle kawałeczków. Wybiegłam stamtąd, nie chciałam go więcej widzieć. Ten związek wydawał się być zbyt piękny, żeby mógł być prawdziwy. Tak naprawdę chyba nigdy nie wierzyłam, że łączy mnie z nim prawdziwe uczucie, że będzie mi wierny i te sprawy, ale mizdrzyć się z tą Barbie? Błeee... Oparłam się o balustradę na tarasie i zaczęłam szlochać, a gdy kolejne farbowane blondyny z kosmetyczkami zamiast mózgów zobaczyły moje łzy byłam skończona. Otoczyły mnie zewsząd, naśmiewały się, rzucały teksty w stylu "Książę, znalazł sobie lepszą Księżniczkę". Popychały mnie i szarpały, napierały ze wszystkich stron, nie miałam jak uciec. Przez tłum tych wariatek przedarł się Joseph ze swoją lafiryndą - chyba miała na imię Meg, oboje uśmiechali się szyderczo. Chłopak wyciągnął rękę w moją stronę, chwycił mnie za kark, przyciągnął do siebie i brutalnie pocałował. Odepchnęłam go, uderzyłam w pierś, a on buchnął śmiechem i znów chciał mnie dotknąć. Cofnęłam się pół kroku, wysunęłam stopy ze szpilek i jednym susem przeskoczyłam nad barierką. Uderzyłam twardo o ziemię, nie zważałam na ich śmiechy, gwizdy i oklaski - pognałam po mokrym piasku, byle dalej od nich. Wiatr osuszał moje łzy, dotarłam do miasta, a moje bose stopy stąpały lekko po asfalcie. Wybierałam mało uczęszczane boczne drogi i puste ulice, co prawda nie znałam ich zbyt dobrze, ale liczyłam, że moje zmysły mnie nie zawiodą. Chciałam być sama, chciałam płakać i rozpaczać nad swoją głupotą, ale nie było mi dane. Z pomiędzy budynków wysunęło się kilka postaci - cztery, może pięć. Zastąpiły mi drogę. Pod kapturami ciemnych bluz ujrzałam twarze niewiele starszych ode mnie mężczyzn. Byłam przerażona, a oni uśmiechali się zbereźnie, czułam na sobie ich pożądliwe spojrzenia. Jeden z nich zbliżył się i chwycił mnie za ramię mamrocząc coś w stylu "Nieźle, nieźle..." Otoczył mnie smród potu i alkoholu, zrobiło mi się niedobrze. Szarpnęłam się, krzyknęłam : Puść mnie, a kiedy nie posłuchał uderzyłam go kolanem w czułe miejsce. Facet osunął się na ziemię i w pozycji embrionalnej kwiczał z bólu. Skorzystałam z ich nieuwagi, odwróciłam się i popędziłam sprintem. Moje serce wybijało szaleńczy rytm, słyszałam ich ciężkie kroki, przeklinali i gonili mnie. Skręciłam w lewo i zobaczyłam przed sobą prawie trzymetrowe ogrodzenie z siatki. Stanęłam jak wryta, chciałam zawrócić, ale było za późno, dogonili mnie. Przeklęłam w duchu i zaczęłam się wspinać, adrenalina pomagała mi wydobyć z siebie resztki sił. Myślałam, że mi się uda, że ucieknę, ale ich silne ręce ściągnęły mnie na dół. Próbowałam walczyć, lecz nie dałam rady, poczułam tępy ból z tyłu głowy, zobaczyłam kreskówkowe gwiazdki i aniołki. Coś ciepłego i mokrego zaczęło spływać po moim karku. Pamiętam jakiś ciemny zaułek, leżałam w potarganej sukience na jakichś śmieciach, a oni pastwili się nade mną. Niestety nie pojawił się rycerz na białym koniu i nie uratował mnie... Poddałam się, nie próbowałam wykrzesać z siebie nawet małej iskry życia. Zostawili mnie, a ja pozwoliłam by śmierć okryła mnie swą czarną jak heban peleryną...
Nigdy nie byłam grzeczną dziewczynką i nie wierzyłam w życie pozagrobowe, ale ku mojemu zdziwieniu trafiłam do Nieba. Na początku nie mogłam uwierzyć, myślałam, że to wszystko są jakieś halucynacje, albo coś... ale w końcu oswoiłam się z myślą, że nie żyję. Może tak było nawet lepiej? Przynajmniej nie musiałam się martwić tym, jak przetrwam ostatnią klasę z tymi zdzirami i moim byłym. Dokładnie po 10 dniach bezczynnego siedzenia na tyłku stwierdziłam, że niebo, to nie miejsce dla mnie. Słodkie dźwięki harf i fletów tak mnie denerwowały, że powiedziałam w końcu portierowi przy bramie Pa pa i odeszłam stamtąd w cholerę. Jak się później okazało ten, kto nie chce być w niebie nie ma zbyt dużego wyboru - albo zostaje Aniołem Stróżem, albo odwraca się na pięcie i migusiem wraca słuchać tej obrzydliwie słodkiej muzyczki. Jak dla mnie, to ta druga opcja nie miała w ogóle racji bytu, więc wybrałam skrzydła, zwiewne ciuszki i ratowanie samobójców z opresji. Czy żałuję? Nigdy.
Dodaję wpis wcześniej, bo nie wiem czy wieczorem będę miała jak :( Nie wiem czy w ogóle będę mogła coś w najbliższym czasie dodawać, ale postaram się.
Edelline