Za oknem pada deszcz, lodowate krople uderzają w szybę z głuchym łoskotem. Świat jest szary i ponury, żadnego koloru, radości, szczęścia... Otępiała siedzę na parapecie i płaczę razem z niebem. Zastanawiam się, jak to by było, gdyby świat zatonął w oceanie wody zmieszanej z łzami. Czy istniałoby dalej życie i czy ludzie potrafiliby się nim cieszyć... Na policzkach mam wyżłobione dwa słone kaniony. Co chwila oblizuję spierzchnięte wargi. Z nosa cieknie mi przezroczysta maź, ale nie obchodzi mnie to. Od trzech dni nie patrzę w lustro, bo boję się tego, co mogłabym zobaczyć. Dokładnie trzeci dzień siedzę przed tym oknem i czekam na cud. Cicho szlocham, choć po tylu godzinach powinno mi już zabraknąć łez. Przyglądam się ludziom na ulicy, którzy chowają się przed deszczem, jak tylko mogą. Jedni ukrywają się pod parasolami, drudzy szczelnie okrywają się pelerynami, jeszcze inni nakrywają głowy marynarkami i biegną do swoich samochodów. Jakieś dzieci z piskiem bawią się w kałuży. Wypatruję tego jednego, jedynego, choć dobrze wiem, że już go więcej nie zobaczę. Jego przystojna twarz utrwaliła mi się w pamięci i za nic nie mogę się jej pozbyć. To on jest przyczyną mojego smutku, to właśnie on powiedział "Nic z tego nie będzie" i zostawił mnie samą na środku ulicy. Wyjaśniał, że wyjeżdża, że już nie wróci, że tak będzie lepiej... ciekawe dla kogo. Kiedyś mówiliśmy o miłości i wspólnym życiu, wyznawaliśmy sobie uczucia i planowaliśmy naszą przyszłość. Teraz mogę co najwyżej powiedzieć: "Żegnaj. Bądź szczęśliwy z inną" i pomachać mu białą, lnianą chustką. Żałuję, że go nie zatrzymałam, że nie powiedziałam czegoś, co by zmieniło jego decyzję. Czy mogę w ogóle istnieć bez niego? Gdy nie ma go obok mnie, już nie mam po co żyć, ale dalej się łudzę, że to może tylko głupi sen lub halucynacja. Prawdę mówiąc nie potrafiłabym ze sobą skończyć, nie, dopóki mam nadzieję. Czy to przypadkiem nie ona umiera ostatnia? Jeśli tak, to chyba jeszcze trochę sobie posiedzę na tym parapecie, choć zesztywniało mi już całe ciało. Zaraz! Czy to możliwe? Na końcu ulicy mignęła mi Jego postać. Teraz uparcie patrzę w tamtym kierunku, lecz nigdzie go nie widzę, może tylko mi się wydawało? Chyba powoli zaczynam tracić zmysły, bo ostatnio ciągle go widzę, wszystko mi się z nim kojarzy. Z jego miodowymi włosami, pięknymi oczami, umięśnioną sylwetką... Słyszę pikanie komórki oznajmujące sms, ale nie chce mi się wstać i zobaczyć kto pisze, zapewne to jakaś reklama. Wracam do oglądania ludzi za oknem, ale znów słyszę ten upierdliwy dźwięk. Idę powłócząc nogami i podnoszę smartfon z biurka. Obie wiadomości pochodzą od nieznanego numeru, pierwsza brzmi "Wyjdź z domu", druga - "Proszę, otwórz". Myślę, że to jakiś głupi żart, ale dla pewności idę wyjrzeć przez frontowe okno. To co widzę sprawia, że nogi się pode mną uginają. Zakładam tenisówki i wychodzę przed dom, nie wiem co mam myśleć. Stoimy w deszczu. Jego smukła postać jest całkowicie przemoczona, po jego jasnych włosach spływa woda, w ręku trzyma bukiet niemiłosiernie czerwonych róż. Przez ramię ma przewieszoną torbę podróżną. Nie wiem co mam robić, więc tylko patrzę w te jego oczy koloru nadziei. Podchodzi bliżej, dzieli nas może pół metra.
- Wiesz... - zaczyna powoli. - Już stałem na stacji, miałem wsiadać do pociągu, wahałem się, ale jednak wsiadłem.
- Więc co tu robisz? - pytam, uciekam wzrokiem.
- Ja... sam nie wiem... - przerywa. - Ten deszcz sprawił, że cały czas widziałem w głowie Twoją twarz, Twoje łzy, Twoje piękne oczy - szepcze. - Uświadomiłem sobie, że bez Ciebie mój świat nie będzie miał sensu, moje życie nie będzie miało sensu. Kocham Cię i nic na to nie poradzę.
Patrzymy na siebie w milczeniu. Tyle bólu, strachu, łez...
- Proszę, wybacz mi - jego oczy są szkliste, patrzą na mnie błagalnie. - Jestem skończonym idiotą i zapewne nie jestem Ciebie wart, ale proszę, nie odrzucaj mnie.
Wyciągam rękę i delikatnym gestem odgarniam mu mokre włosy z czoła. Wodzę palcami po jego skroni, a potem policzku.
- Potrzebowałeś aż trzech dni, żeby do tego dojść? - mówię z wyrzutem. - Aż trzech?
Chłopak spuszcza głowę i garbi ramiona, pokazując w ten sposób jak jest mu wstyd. Dwoma palcami unoszę jego podbródek, chcę jeszcze raz spojrzeć w te zielone oczy. Potem wspinam się na palce i składam na jego wargach delikatny pocałunek. Patrzy na mnie zaskoczony, a potem upuszcza torbę i stawia mnie sobie na stopach, bym stała się choć trochę wyższa. Teraz już oboje jesteśmy mokrzy.
- Też Cię kocham - szepczę z ustami przy jego ustach. - Nie zostawiaj mnie więcej.
- Nigdy - odpowiada i skubie swoimi wargami moje.
Całujemy się, najpierw powoli i delikatnie, a potem z nieopisaną tęsknotą. Zauważam, że deszcz przestaje padać, odchylam głowę i widzę jak chmury się rozstępują i z pomiędzy nich wygląda słońce. Czuję ciepło promieni na twarzy. Na niebie pojawia się śliczna tęcza - wyrazista i barwna. Śmieję się cicho i krzyczę w przestrzeń:
- Dziękuję!
Chłopak patrzy na mnie zdezorientowany, więc wyjaśniam.
- Za cud.
Uśmiecha się i jeszcze raz przyciąga mnie do siebie.
Nadzieja umiera ostatnia.
Wiem, że nie na to czekaliście, no ale... Mój dzisiejszy humor pozwalał na pisanie tylko takich rzeczy.
Uprzedzam, że to jest opowiadanie jednoczęściowe i nie będzie jego kontynuacji, no chyba, że będziecie bardzo marudzić, to może je rozszerzę.
Edelline