- Może pójdziemy na spacer? - zaproponowałem.
Lucy posłała mi uroczy uśmiech i wtuliła się w moje ramię. Cały dzień spędziliśmy razem, w związku z czym nie miałem okazji zajrzeć do Aris. Zapewne i tak sam nie mógłbym tego zrobić, bo dostałem od rodziców "szlaban" znaczący tyle co "całkowity areszt domowy". Na moje szczęście starzy uwielbiali tą brązowooką dziewczynę, więc miałem nadzieję, że pozwolą mi wyjść, jeśli tylko Lucy będzie ze mną. Potem będzie już łatwo, przekonanie dziewczyny, żeby poszła za mną do stajni nie zajmie mi dużo czasu. Narzuciłem Lucy na ramiona moją kurtkę, żeby nie zmarzła. W końcu wieczory nie są zbyt ciepłe.
- Wychodzimy! - krzyknąłem do rodziców siedzących w kuchni.
Mama wychyliła się na krześle, przez co mogłem zobaczyć jej sarkastyczną minę mówiącą "chyba sobie żartujesz".
- Na spacer? - zrobiłem minę niewinnego szczeniaczka, jak byłem mały zawsze działała, ale chyba nie tym razem...
- Spokojnie, zaopiekuję się nim - Lucy przejęła inicjatywę i uśmiechnęła się słodko do mojej matki.
- Idźcie - rzucił tata, a potem wrócił do czytania gazety.
Moja dziewczyna wyszczerzyła się do mnie z wyższością. Jak to możliwe, że jej uśmiech na nich zadziałał, a mój nie? To było niesprawiedliwe... Lucy pociągnęła mnie za rękę i chwilę później już szliśmy w kierunku stajni. Nie mówiłem jej dokąd zamierzam iść, ale ona doskonale wiedziała gdzie chciałem być przez cały dzień... I za to właśnie ją kochałem - rozumieliśmy się bez zbędnych słów. Dziewczyna przytuliła się do mnie, a ja mocniej objąłem ją ramieniem. Jej włosy łaskotały mnie w policzek.
- Ładnie dziś - mruknęła cicho.
- Taaa... - potwierdziłem i zatłukłem komara, który usiadł mi na przedramieniu.
Lucy zachichotała i dała mi buziaka w policzek.
- Dzięki, że idziemy tam, gdzie idziemy - powiedziałem.
- Nie dziękuj. Gdybym teraz tam z Tobą nie poszła, to zrobiłbyś to później sam. A tak przynajmniej mam pewność, że wrócisz do domu cały i zdrowy - uśmiechnęła się.
Jak zwykle miała rację. Po prostu powtórzyłbym całą dzisiejszą sytuację. Dobrze, że rodzice nie wpadli na to, żeby założyć mi kraty w oknach...
- Wiesz, że jestem Ci wdzięczny, za to że wstawiłaś się za mną podczas porannej kłótni?
Kiedy wróciliśmy do domu na śniadanie mama miała już chyba napisaną przemowę, a tata zapewne przećwiczył swoje srogie miny przed lustrem. Ich półgodzinne wywody w stylu "Boże, jak my się strasznie martwiliśmy, nie rób tak więcej, czy ty myślisz, że wszystko Ci wolno?" zakończyły się, gdy Lucy na nich naskoczyła. Stwierdziła, że gdyby od razu powiedzieli mi prawdę, to niemiałbym powodu skakać z okna i uciekać. Rodzice stali chwilę zdziwieni, a potem potulnie się z nią zgodzili. Chyba naprawdę musieli ją lubić, bo gdybym ja im tak powiedział, to nie wyszedłbym legalnie z domu do końca swoich dni.
- Wiem - znów się wyszczerzyła. - Co ty byś beze mnie zrobił, hm?
Nie odpowiedziałem tylko mocno pocałowałem ją w usta. Na takie pytania nigdy nie było sensownej odpowiedzi. Poprawiłem jej kurtkę na ramionach i weszliśmy na plac przed stajnią. Usłyszałem krzyki i rżenie koni, rzuciłem Lucy zdezorientowane spojrzenie.
- Zobaczmy, co tam się dzieje - rzuciła i pociągnęła mnie w głąb budynku.
Przepraszam, że takie krótkie. Jutro bardziej się postaram.
Edelline