Właśnie karmiłem Aris marchewką, gdy zobaczyłem jadącą na rowerze Lucy, wiatr rozwiewał jej sięgające ramion włosy. Powoli zatrzymała się przed stajnią i rozejrzała dookoła. Kiedy zobaczyła mnie w głębi budynku odrzuciła rower na bok, nie zawracając sobie głowy tak banalną czynnością, jak oparcie go o coś lub postawienie na stopce. Była wściekła. Żwawym krokiem ruszyła w moją stronę, jej czarne trampki nie wydawały żadnego dźwięku w zetknięciu z kamienną podłogą. Nie miałem ochoty na nudną, pouczającą rozmowę o tym, jak to niby wszyscy się o mnie martwili. Przyznaję, nie dałem im żadnej wskazówki, gdzie mogą mnie szukać, ale czy to nie było oczywiste?
Słoma w boksie Aris była wygodna, nie bałem się, że klacz zrobi mi krzywdę, zasnąłem i obudziłem się o świcie. Nie wróciłem do domu, bo niby po co? I tak za chwilę przyszedłbym tu z powrotem, niezależnie od tego czy by mi pozwolili. Na Aris dalej działały leki, jej wzrok był mętny i nieobecny, bałem się co będzie, gdy przestaną działać... Jej żłób był pełen owsa, zjadła tylko jedną garść, którą jej podałem i kawałek marchewki. Jeśli dalej tak będzie...
- Co ty sobie wyobrażasz?! - rzuciła gniewnie Lucy.
Zignorowałem ją i dalej delikatnie gładziłem klaczkę po czole. Naprawdę nie miałem ochoty, na tę rozmowę.
- Myślisz, że możesz sobie tak po prostu wychodzić w środku nocy?! Twoja matka o mało zawału nie dostała, jak zobaczyła puste łóżko! Pomyślała, że jesteś u mnie, a jak się wydało, że jednak nie jesteś to...
- Przestań krzyczeć. Straszysz konie - przerwałem jej pozbawionym uczuć głosem.
Dziewczyna stała z rozdziawioną buzią, nie myślała, że mogę ją tak potraktować. Nie byłem z siebie zadowolony, nie chciałem się z nią kłócić, ale jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie...
- Twoi rodzice martwili się o Ciebie. A gdyby coś Ci się stało? Hę? Spójrz na mnie!
Niechętnie odwróciłem głowę w jej stronę, spojrzałem w te piękne, ciskające pioruny oczy. Nawet gdy się złościła była śliczna... Czekoladowe tęczówki, zmarszczone czoło, zaróżowione od gniewu policzki, uroczo wykrzywione usta... Miała na sobie czerwoną bokserkę i krótkie spodenki w kolorze khaki, które podkreślały jej cudownie długie nogi. Jej ramiona pokrywała gęsia skórka, w budynku stajni było chłodniej niż na dworze. Dłuższą chwilę zatrzymałem wzrok na jej piersiach, które opinał seksowny czerwony materiał.
- Hej! Skup się na tym, co do Ciebie mówię! - jej ostry głos wyrwał mnie z zamyślenia.
Z trudem nałożyłem na twarz maskę obojętności i nieco uniosłem głowę.
- Prosiłem, żebyś mówiła ciszej. Konie się Ciebie boją.
Lucy prychnęła na mnie i kontynuowała swoją tyradę.
- Naprawdę nie obchodzi Cię, co czują Twoi rodzice? - nie odpowiadałem. - Co ja czuję? - dodała już łagodniej.
Odwróciłem głowę, nie wytrzymałbym jej spojrzenia. Nonszalancko sięgnąłem do kieszeni bluzy po jeszcze jedną marchewkę, by zatuszować lekkie drżenie rąk. Ciągle ignorując pytanie Lucy podałem ją Aris. Klacz obwąchała moją dłoń i odsunęła się, nie tknąwszy przysmaku.
- Czy ty potrafisz myśleć tylko o sobie?! O sobie i o koniach! Inni już Cię nie obchodzą! - zobaczyłem łzy w oczach dziewczyny, potem odwróciła się na pięcie i wymaszerowała ze stajni.
Nie chciałem by ta rozmowa tak się skończyła. Lucy przecież nie zrobiła nic złego, niepotrzebnie obarczyłem ją winami rodziców. W dłoni dalej trzymałem kawałek marchwi, przez chwilę się wahałem, a potem wrzuciłem go do końskiego żłobu i pobiegłem za moją dziewczyną. Lucy zdążyła już podnieść z ziemi rower i właśnie na niego wsiadała. Pomimo kłującego w żebra bólu zdążyłem zablokować jej drogę i chwycić za kierownicę.
- Zostaw mnie - rzuciła z wściekłością, po jej policzkach ciurkiem płynęły łzy.
Udało mi się ją zsadzić z roweru i przytulić. Objęła mnie mocno, za mocno, jęknąłem z bólu, no ale należało mi się.
- Przepraszam - szepnąłem i pogłaskałem ją po włosach. Dziewczyna zachlipała. - Ja... po prostu martwię się o Aris. To przeze mnie nie może wyjść z boksu, nie może biegać, ani być z innymi końmi na pastwisku. Rozumiesz? To wszystko moja wina.
- Nie wiedziałeś, co się stanie. Nikt nie wiedział. Nie mogłeś nic zrobić.
- Ty wiedziałaś. Gdybym Cię posłuchał... nie doszłoby do tego wszystkiego...
- Przestań się zadręczać - przerwała mi.
- Ale to wszytko prawda - powiedziałem ze smutkiem.
- Nie e - dziewczyna uroczo przeciągnęła ostatnią samogłoskę, a gdy znów chciałem powiedzieć, że to ja mam rację zamknęła mi usta pocałunkiem.
Mruknąłem zadowolony, że tak szybko wybaczyła mi moje "fochy" i też musnąłem wargami jej usta.
- Chodź do domu, zanim Twoja matka naprawdę dostanie zawału - mruknęła i odsunęła się ode mnie.
- Ale Aris...
- Aris nigdzie nie ucieknie, a ty jeszcze nie jadłeś śniadania.
Milczałem z poważną miną, aż dziewczyna uświadomiła sobie swoją gafę.
- Przepraszam... Wiesz, że nie powiedziałam tego specjalnie.
- Wiem - spojrzałem z żalem na stajnię.
Lucy zrobiła dziwną minę. Nie chciałem znów się kłócić, więc podniosłem jej rower i chwyciłem jedną ręką za kierownicę, a drugą objąłem dziewczynę w talii. Pomaszerowaliśmy tą rzadko uczęszczaną, pełną dziur i pęknięć drogą w stronę domu i kolejnej okropnej rozmowy, a raczej kłótni o moim życiu uczuciowym.
Ta część jakoś mi się chyba bardziej podoba :P Pod poprzednim wpisem jest kilka "Fajnych", ale żadnych konkretnych komentarzy nie widzę...
Edelline
A! Zapomniałam! Chciałam polecić Wam dwa photoblogi z opowiadaniami, oto one:
Ten pierwszy jest szczególny... Oryginalny... Cudowny! Gorąco polecam ;*