Rozchyliłem spuchnięte, zmęczone powieki. Byłem trochę oszołomiony. Przez zasłonięte beżowymi zasłonkami okno wpadało do pomieszczenia wątłe światło. Widziałem kremowy sufit i ściany pomalowane na ciepłe odcienie brązu i kawy z mlekiem. Przyglądałem się obrazom, zdjęciom zawieszonych w pokoju koni. Wszystko było trochę niewyraźne, ale uznałem, że to pewnie przez to skąpe światło. Czułem na skórze szorstkość koca, było mi strasznie niewygodnie. Gdy tylko poruszyłem się, by zmienić pozycję, doszedł mnie lekki zapach proszku i płynu do płukania tkanin. Chciałem się podnieść, usiąść, ale przerwało mi skrzypienie drzwi.
- O nie, nie. Leż i się nie ruszaj! - Lucy położyła mi dłonie na ramionach i przycisnęła do łóżka. - Panie Morrison! Jesse* się obudził! - lubiłem dźwięk jej głosu, uspokajał mnie...
Po chwili w pokoju pojawił się mój ojciec, a w drzwiach stanęła zatroskana matka. Tata zbliżył się do łóżka, poświecił mi miniaturową latareczką po oczach i osłuchał lodowatym stetoskopem. Tak, ojciec jest lekarzem, a dokładniej mówiąc chirurgiem, więc mój przypadek nie był mu obcy. Odkąd pamiętam zawsze to on mnie zszywał i nastawiał. To nie był pierwszy raz. Gdy zakończył swoje powierzchowne badania stwierdziłem:
- Nic mi nie jest, czuję się dobrze. Mogę wstać? - znów próbowałem usiąść, ale mi nie pozwolił.
- Leż spokojnie. Obecnie masz pęknięte dwa żebra, nie wspominam o wybitych i zmiażdżonych palcach - spojrzał wymownie na moją spoczywającą na kocu lewą dłoń.
Uniosłem ją - była sprawnie zabandażowana, ale nie czułem żadnego bólu. Może podali mi jakieś leki przeciwbólowe? Mama usiadła obok mnie i odgarnęła mi włosy z czoła, jej oliwkowe oczy były zaczerwienione od płaczu.
- Wszystko w porządku, serio - dotknąłem jej ramienia.
- Tak, wiem, ale... Tak bardzo się o Ciebie bałam - pociągnęła nosem.
- Przecież nie pierwszy raz spadłem z konia i zapewne nie ostatni.
Matka się zawahała. Tylko niech nie mówi, że zabrania mi jeździć konno. Nie jestem już małym dzieckiem, mogę sam za siebie decydować. Myślałem, że już się nie odezwie, ale jednak przerwała tą niezręczną ciszę.
- Mogłeś tam zginąć! To było szczęście w nieszczęściu - westchnęła krótko. - Gdyby Aris na Ciebie nie upadła, i nie osłoniła własnym ciałem przed kopytami innych klaczy, to... - urwała w pół słowa, na jej twarzy widoczny był ból.
Milczałem. Jak mogłem o niej zapomnieć?
- Gdzie Aris? Co z nią? - zapytałem szybko.
Z mojego punktu widzenia jej upadek wydawał się poważny, ale nikt nie raczył odpowiedzieć na moje pytania. Przesunąłem wzrokiem po twarzach zebranych w pokoju osób: mamy, taty, Lucy... Nawet nie zauważyłem, gdy do pokoju weszła moja mała siostrzyczka - Madeline. Co prawda nie była ona moją rodzoną siostrą, ale lubiłem ją tak nazywać. Gdy dwa lata temu Lisa - siostra mamy zmarła na raka, dziewczynka nie miała gdzie się podziać. Jej ojciec zniknął jeszcze przed jej narodzeniem. Miała dwie opcje: mogła trafić do bidula, albo do naszej rodziny. Za obopólną zgodą rodzice podpisali papiery adopcyjne i stałem się starszym bratem. W tej chwili siedmioletnia dziewczynka stała się dla mnie, jak prawdziwa siostra. Teraz stała i patrzyła na mnie nierozumiejącymi, smutnymi oczkami. Niestety nie mogłem jej nic wytłumaczyć, bo sam potrzebowałem odpowiedzi na kilka pytań, jednak wszyscy milczeli. Moi bliscy byli nad wyraz poważni, nawet zmieszani, uciekali przede mną wzrokiem.
- O co chodzi?! Powiedzcie mi prawdę!
Gdy znów nie doczekałem się wyjaśnień, zacząłem wstawać.
- Skoro nie chcecie mi powiedzieć, sam znajdę odpowiedź! - chciałem jechać do stajni, poszukać mojej klaczy, sprawdzić czy z nią wszystko w porządku. Nie obchodziło mnie, że mam złamane, czy tam pęknięte żebra. Teraz liczyła się tylko ona.
- Jess, nigdzie nie idziesz, odpoczywaj - mama ledwo powstrzymywała łzy.
- Nie! Muszę wiedzieć co się z nią dzieje, nie rozumiecie?! Po prostu muszę! - krzyczałem, żądałem odpowiedzi.
- Uspokój się, bo zrobisz sobie krzywdę - tata był opanowany.
- To Aris jest teraz najważniejsza! Nie ja, tylko ona! Puść mnie! - byłem rozgorączkowany i zły.
Tata wyciągnął skądś strzykawkę wypełnioną lekko mętnym płynem. Nim się obejrzałem wbił mi ją w ramię, poczułem małe ukłucie, a po chwili już leżałem zdezorientowany na łóżku.
- Nie chcę, żebyś zrobił sobie jeszcze większą krzywdę. W tym stanie, nie możesz chodzić, a co dopiero prowadzić.
Jego słowa brzmiały w mojej głowie coraz ciszej. Zapadłem w niespokojny, lecz głęboki sen.
*Jesse, Jess - czyt. "Dżesi, Dżes"