So it shall be written!
So it shall be done!
Seventh Son of a Seventh Son jest iście zacnym mistrzostwem. Wkrótce rozwinę swą zwięzłą wypowiedź.
Zdjęcie jest wyrąbiste w kosmos. Luthien, czy ty nie wiesz, że na moim fotoblogu jakość foty nie ma znaczenia? Nevermind. Otóż jesteśmy tam my, czyli Sadysta (hmm, bez komentarza) i ja. Ogólnie to Sadysta zabija, a raczej dobija mnie (to czarno-bordowe w żinsach) czymś do rzucania o takiej fajnej nazwie na H (no za cholerę sobie nie przypomnę). Z rannej mnie leje się krew - mam ją pod głową i przy nosie. Nie chciała skubana leżeć, więc trza było czymać przy nosie. Owa krew (w realu piękna czerwona*) jest bąbelkowa. Tak, na tym walniętym zastępstwie w lamerskiej 61 z Paprzycką w łapy wpadły nam kartony z bąbelkową folią (saperem dla blondynek). No i się dorwaliśmy. I kilka osób mnie ubiło, czyli leżałam na ziemi 'krwawiąc' na bąbelkowo. No i Sadysta mnie dobił (trza było to uwiecznić). Przy okazji Paprzycka wychodząc z kantorka walnęła do mnie chyba "mam nadzieję, że jak wrócę, to nie będziesz leżała na podłodze, dziecko". To dotkliwie uraziło mą dumę**. I ogólnie strzeliłam widowiskowego focha ;D
Nie pamiętam, co się ostatnio działo. Nie chce mi się nawet przypominać. Wiem tylko, że w tym tygodniu byłam 2 razy na kebabie w Baalbeku. No, raz po rekolekcjach (tak, dziubasy, mam już rekolekcje) z łącznie siedmioosobową ekipą okupowaliśmy jeden pocieszny stolik (przy Baalbeku naturalnie), ktoś zamawiał kebaby, ktoś miał karty, ktoś leciał po wielką dolewkę do KFC, a ja dostawałam słomki za 'piękne oczy'(powinny być zielone. A nie są). No i tak spędziliśmy dość dużo czasu. Grając, wrzeszcząc, śmiejąc się i wyzywając. Taka typowa młodzież. Gdy wracałam z KFCowym pepsi ośmieliłam się zauważyć, iż nasza gromada wygląda nadzwyczaj czarno na tle pomarańczowych siedzeń. Dziwne, metali było dwóch (a ja zapindalałam po pićku). Ale było spoko. A potem z Luthien odwiedziłyśmy Empik. A w Empiku... TAK! Nareszcie go mam! Napis Korpiklaani, Eluveitie and more wygląda wprost przecudnie. A Luthien po raz kolejny lami (jeszcze mocniej niż za te zeszłotygodniowe oko i stygmaty). I dostanie jej się.
No i w piątek nie było mnie w szkole. Byłam zakładać aparat na zęby.
Stwierdziłam, że kiedy będzie się działo coś fajnego, pod żadnym pozorem nie wolno mi się najarywać(?), bo oczywiście pomysł okaże się niewypałem. Nie tylko z tym aparatem, ogólnie.
Miała być fajna, wesoła tęcza. Wyszło full niepotrzebnego złomu w mordzie. Bez żadnego sensownego koloru. W ogóle bez jakiegokolwiek koloru. Ledwo mogę coś wyksztusić, a ogólnemu brechtaniu się z chleba i sera mogę śmiało powiedzieć "bywaj". I jest mi smutno. Szczęka mnie boli jak cholera, a patrząc na ogólny rozrzut moich zębów potrwa to jeszcze co najmniej tydzień. Przerąbane.
Byłam na niemcu. Tak, mówiłam, że nie pójdę, że nie chcę, że nie lubię niemca. Ale poszłam. I otrzymałam hita w serce. Od Maksa. Powiedział, że wczoraj był dzień przytulania. Jakbym kurna miała się do kogo przytulić. Cóż, muszę sobie znaleźć chłopaka (i to nie tego od Luthien, bo ona lami i wiem o kogo jej chodzi a S jest wredny i ściął sobie włosy i go nie lubię i nie będę już z nim rozmawiać! to znaczy nigdy nie zamieniłam z nim ani słowa i niech tak pozostanie). Czyli trzeba schudnąć. I urosnąć. I wydłużyć włosy. I zrobić się na puste blondi ;D Może wtedy ktoś na mnie poleci. A propos chudnięcia, z jakąś godzinę temu wpieprzyłam caluśki litr Algidy. Krówkowej! W tym pieprzonym Netto nie mieli już śmietankowej! Chamstwo.
O cna i kochana*** Luthien, Tobie cześć i chwała, racz przyjąć me uniżone wyrazy wdzięczności za opiekę nad Otkurzaczem w Shakes & Fidget. Obiecuję składać Ci pokłony przez najbliższy szkolny tydzień (raz dziennie, od poniedziałku zaczynając, na piątku kończąc, pokłony takie jak przy Focusie xD). I trza coś z tym dialogiem z angola wymyśleć. Szczerze to nie chce mi się nad nim nawet myśleć.
Wiecie, co mnie wczoraj dobiło? Fakt, iż na własne oczy ujrzałam świętość (niestety nie było dane mi jej dotknąć - byłam od niej zaledwie kilka centymetrów) - kostkę Steve'a Harrisa z oryginalnym podpisem Bruce'a Dickinsona. Widziałam ją!!! To była jedna z najcudowniejszych minut w moim życiu. To się może wydawać chore, ale jak położyłam się do łóżka, długo nie mogłam zasnąć, właśnie przez tą Kostkę. Kiedy wczoraj spotkaliśmy się z Jerkiem, pochwalił mi się nią. Podobno był VIPem na koncercie w 2008 i polazł za kulisy. Chędożony szczęściarz. Ciągle mam zamęt w duszy.
Mam dyskografię Turisas. I Northera. I Charona. I kilka płyt Manowara. I Coat of Arms Sebejtona.
Recenzje w przygotowaniu:
Iron Maiden - Seventh Son Of A Seventh Son (1988)
Iron Maiden - The Final Frontier (2010)
Elvenking - Two Tragedy Poets (2008)
Mike Oldfield - Voyager (1996)
Ensiferum - From Afar (2009)
Huter - Medeis (2003)
Iron Maiden - Dance Of Death (2003)
Ensiferum - Victory Songs (2007)
Turisas
Norther
Ensiferum
Elvenking
Manowar
Edguy
Sabaton
Scorpions
*Luthien lami, bo jako elf ma błękitną. Na chemii partyzantka mówiła, że to jakiś specjalny pierwiastek koloruje wszystko na niebiesko, ale oczywiście nazwy zapomniałam :D
**No przepraszam, czy 20-letni półelf to dziecko? (Luthien, cisza!)
*** ^^