Dlaczego tyle osób nie boi się przyznać do tego czego na prawdę chcą? Czy podporzązdowywanie się mimo wszystko dzisiejszym czasom i temu jacy są teraz ludzie często wbrew sobie na prawdę jest najważniejsze? Czy na prawdę w dzisiejszych czasach trzeba coś ukrywać przed innymi i tłumić to w sobie ze strachu, że będziemy tym 'innym'?
To jedno co mi się dziś nasunęło, ale w zasadzie nie chce rozwijać tutaj tego tematu, niech każdy przyjży się dokładnie ludziom do okoła niego i wtedy powie to samo co ja, jestem tego prawie pewien. Niestety. A jak opowiecie na te pytania?
To akurat jest bardzo interesujące. Przynajmniej dla mnie.
Dziś znów odbyłem ciekawą konwersację z Piotrem. Lubię te nocne rozmowy, nie tylko z nim. Ogólnie nasze rozmowy tutaj w tym naszym dwieścieósmym burdelu. Dobrze się dogadujemy i mimo często luźnego podejścia do wszystkiego, jakby ze strachu przed światem, czasem przed zbytnim otwarciem, co i tak z resztą po chwili następuje, ale mamy do siebie na tyle zaufania, że już nie wstydzimy się tego, szczerość i naturalność jest tu normalnym, powszechnym zjawiskiem, co niesamowicie mnie cieszy, bo mogłem wylądować w miejscu, gdzie bez udawania bym nie przeżył. W sumie bardzo często udaje nam się w tym 'domu' przeprowadzić czwórkowe inteligentne rozmowy, które układają pewne sprawy. O ile często ludzie z boku mogą patrzyć na nas jak na czworo chłopców siedzących i mających niezły ubaw razem w piaskowncy, ale osobno przeżywających problemy, to od wewnątrz na szczęście tak to nie wygląda. Gdyby tak było, to chyba bym zwariował. Po takim czasie jestem w stanie przyznać, że to na prawdę moi przyjaciele, a czasem nawet więcej, czasem są zupełnie jak rodzina, rodzina, w której wszystko zostaje, która potrafi wesprzeć, taka posrana, aczkowiek kochana, dobra rodzinka.
Tak sobie żyjąc dziwi mnie dlaczego ludzie często wolą nawet na siłę otworzyć się i porozmawiać o ważnych kwestiach przed kimś kogo najprawdopodobniej już nigdy nie spotkają i widzą go pierwszy raz w życiu, pierwszy raz z nim rozmawiają zamiast porozmawiać z kimś zaufanym, kogo znają w miarę dobrze. Czy na prawdę teraz jest tak, że na obarczenie naszymi problemami bardziej zasługują przypadkowi ludzie niż dobrzy znajomi lub przyjaciele? Na prawdę otworzenie się przed kimś nieznanym jest o tyle łatwiejsze?
Kiedyś na zaufanie trzeba było sobie zasłużyć, a teraz? Dostajemy je wraz z naklejką 'prawdopodobnie już nigdy się nie spotkamy'? Gdzie tu jakaś logika?
Za dużo znaków zapytania.
(Jestem ostatnio zmęczony)
(bardzo zmęczony)
(i aspołeczny.)
Spójrzmy na taki przykład babci w Ciechocinku. Siedzi sobie na ławce, siada obok niej druga babcia i zaraz zaczyna się konwersacja o dawnych czasach, jak potoczyły się ich losy, jakie miały życie, jakie mają teraz, co u dzieci, wnuków itd. Staje się bardzo infantylna, każdy, kto od razu każdemu człowiekowi opowiada wszystko o sobie staje się niezbyt ciekawy w oczach drugiego człowieka, przecież takie zdobycie osobistych informacji bez żadnego zaufania i zaangażowania w tą osobę nie może skutkować jakimkolwiek większym zainteresowaniem, bo po co? Chociaż z drugiej strony przytoczę postawę innej babci, która również jest sama, ale zostawiła sobie coś z czego uczyniła coś w rodzaju świętości - swój obraz, który namalowała będąc młodą dziewczyną, który widzieli tylko ważni ludzie - jej przyjaciele, nawet jeśli ich teraz nie ma przy niej, to właśnie oni zdobyli jej zufanie, tylko oni usłyszeli lub znali jego historię i choć mogłaby powiesić go na swojej wystawie obok tysiąca innych woli go zatrzymać dla wyjątkowych ludzi, dzięki temu on sam nabiera wyjątkowości nawet jeśli jest najbardziej zwykły ze wszystkich jej obrazów. Gdyby go powiesiła i każdy mógłby go zobaczyć, czy wtedy byłby wyjątkowy? Praktycznie każdy spojżałby i przeszedł obok, ponieważ nie byłoby w nim nic wyjątkowego, nawet nic interesujacego, a tak oni wiedzieli, że zasłużyli na coś wyjątkowego i ona wie, że właśnie to im dała, dała im coś, co jeszcze bardziej spoiło ich więź. Teraz zawsze gdy wrócą mają coś co zawsze ich łączyło, czy tworzyło ich przyjaźń, coś intymnego, a gdy odejdą na zawsze, to odejdzie razem z nimi. Nikt już nie usłyszy tej historii od kogoś przypadkowego.
Chociaż na siłę jeszcze jestem w stanie zrozumieć panią numer jeden, ponieważ całkiem możliwe, że czuje się ona samotna, mimo, że gdzieś ktoś o niej pamięta, ktoś, kto kiedyś jako jedyny zasługiwał na te opowieści... ale ona woli pogadać z kimś przypadkowym, bo ktoś taki może być bardzo podobny do niej, co doda jej pokrzepienia, uszczęśliwi ją, choćby nawet na chwilę. Po co trzymać to co ważne w przyjaźni miedzy przyjaciółmi, kiedy można sobie z kimś pogafać i po prostu sobie ulżyć? Niestety ta ulga najszęściej jest tylko złudzeniem.
Czy gdy patrzymy na postawę tej drugiej, to czy nie takich przyjaciół chcielibyśmy właśnie mieć?
Człowiek, który ma niby pewne zaufane grono, które nigdy go nie zawiodło, po prostu grupę wspaniałych przyjaciół, a jednak woli pójśc gdziekolwiek, poadać o swoich problemach przed kimś obcym lub prawie obcym jest dla mnie zupełnie niezrozumiały. Skoro to robi, to po co mu przyjaciele? Ufa im? Na prawdę? Nie wygląda na to. Nie wiem, może kiedyś to zrozumiem, może kiedyś sam spróbuję porozmawiać o problemach z przypadkową osobą, może rzeczywiście to jest lepsze? tylko w takim razie po co nawiązywać z kimkolwiek jakieś więzi? Czy nie lepiej według tego sposobu postępowania po prostu żyć sobie samemu i mieć 'przyjaciół' jednorazowych?
Kolejne pytania, bez kolejnych odpowiedzi. Ważne, że je zapisałem, kiedyś (może) sobie na nie odpowiem.
Taka jednorazowa przyjaźń przypomniała mi pewien fragment Kobiet Bukowskiego:
Jeśli żywisz do kobiety jakieś uczucia, powściagnij swoją naturalną chęć aby ją natychmiast zerżnąć. Nie obawiaj się, zdążysz. Jeśli nie znosisz jej od samego początku, spróbuj od razu ją wydymać. Jeśli zaś tego nie zrobiłeś, to lepiej jest odczekać, przy sposobności zerżnąć ją przykładnie, a znienawidzić później.
Czy wśród ludzi panuje przekonanie, że tak samo jest z przyjaźnią? Że jeśli nam na kimś zależy, to lepiej nie mówić mu wszystkiego, a obciążyć tym kogoś przypadkowego, lub kogoś kogo nie lubimy, a później gdy on pomyśli, że jest inaczej olać go i zostawić, gdy on będzie nas potrzebował mając nas za kogoś dla niego ważnego? Przecież to bez sensu, co to za przyjaciel, któremu nie chcemy mówić o ważnych sprawach? Przecież taka logika szukania kogoś do pogadania o czymś ważnym na raz nie ma sensu. Co innego gdy mieliśmy przyjaciela, z którym mieliśmy bardzo dobry kontakt, ale później to jakoś się urywa, z winy jednego, czy drugiego, czy najczęściej innych zdarzeń, które gdzieś tam nastąpiły na ich drodze. Wątpię, że przyjaciele tak bez powodu chcieliby od siebie uciec, w każdym razie, a na pewnie uciec bym nie próbował od ważnych mi osób. Wtedy taka rozmowa, ostatnia szczera, prawdziwa rozmowa nie jest to wydymanie przez jednego czy drugiego, tylko jak... seks, seks, pełen uczuć i namiętności, tylko ostatni, który nie był planowany jako ten końcowy. Z perspektywy jest on smutny, ale taki też byłby gdyby było wiadomo, że będzie tym ostatnim wcześniej. Zawsze zostaje nadzieja, że jednak ten ktoś wróci, ale czy nadzieja wystarczy? Potrzeba też obustronnych chęci, o ile te gdzieś po drodze nie zanikły u którejś ze stron. Jeśli tak jest, to będzie ciężko, ale powalczyć zawsze można, w końcu była to dla ciebie ważna osoba, więc teraz pewnie też mogłaby nią być prawda? Aż tyle się nie zmieniło. Gdy zacznie walczyć jedna osoba, chyba warto odwzajemnić jej walkę, chociaż dla próby, dla testu, to nie zabije, nie zniszczy, a może znów uszczęśliwić. No chyba, że przyjaźń nie była prawdziwa, tylko po prostu tymczasowo korzystna, wtedy chyba niestety nie ma o czym rozmawiać i to jest na prawdę smutne, bo z dwóch stron tymczasowa i sztuczna na pewno ona nie była.