Żałośnie, wręcz beznadziejnie snuła się po zasypanych paskudnym śniegiem ulicach, w przemoczonych butach i ze zmarźniętymi dłońmi. Stanęła na przystanku cyklicznie drgając. Bardziej z powodu płaczu, który rozdrapując od środka, próbował wydostać się z klatki ciała, niż z przez zimno. Brudny kundel obwąchawszy ją, oblał nogawkę spodni ciepłym moczem. Nie odróżnił jej od martwego otoczenia. Stała sie tak brzydka i smutna, jak to na co z takim obrzydzniem codziennie patrzy.
era rozpaczy.
karnawał beznadzieji.