Każdemu zawsze powtarzałem, że kiedyś to zrobię, obiecywałem, starałem się ich przekonać.
W większości przypadków po prostu zostawałem wyśmiewany, nie traktowali mnie poważnie.
"Jeszcze wam pokaże !" - Pamiętam, że wykrzykiwałem to, i chyba obrażony od nich odchodziłem.
Nie miałem szczęśliwego życia, moja matka skoczyła z okna a ojciec się powiesił, nie miałem rodziny.
Musiałem im w tym pomóc, fajnie było.
Nawet za ich życia nie odczuwałem miłości, traktowali mnie jak błąd, pomyłkę, coś czego nie powinno być.
Zawsze zamykałem się w pokoju, gasiłem światło i siedziałem w tej jebanej ciemności, gadając z własnymi myślami.
Zza ściany słyszałem kolejną kłótnie rodziców, kolejne przepychanki, po raz kolejny bezsilna matka pada na ziemie.
W szkole też nie byłem nikim ciekawym, nikim wartym uwagi, po prostu byłem, i każdy miał to w dupie, byłem cieniem.
Każdy się dziwił, nic nie mówiłem, a jeżeli już odpowiadałem, przede wszystkim nauczycielom to tylko jednosylabowymi wyrazami.
Tak, nie, tak, nie, czasem też coś typu yhm, mhm, mmm itp. i wtedy zacząłem zauważać, że chyba nienawidzę gatunku ludzkiego.
Nie latałem za dziewczynami, zawsze mówiłem, że są głupie, dziwne i w ogóle nie chce mieć żadnej, byłem tak żałośnie pewny siebie. ZABIŁEMJĄZABIŁEMJĄZABIŁEMJĄPOMOCY
Rówieśnicy myśleli, że jestem gejem albo innym pedziem, po prostu nie rozumieli mojego toku myślenia, dziewczyny = zło, proste.
Nie widziałem wtedy w tym nic dziwnego, a co dopiero podejrzanego, jedyne dziewczyny jakie mogłem oglądać to te z kolorowych czasopism i trzepać sobie przy nich kite, byłem młody, każdy to robił jak był młody, dziewczyny w moim wieku były złe, dziwne, ble.
Moim ulubionym, i co prawda dziwnym zajęciem było wycinanie z gazet artykułów dot. seryjnych morderców,gwałcicieli itd., zaznaczałem markerem ich imiona, nazwiska i opisy morderstw, gwałtów itp., zawsze mnie to interesowało, to był mój świat.
Miałem tym zaklejone 2 ściany w pokoju który był oświetlony słabym światłem, to była taka moja kryjówka, było mrocznie.
Moim rodzicom się to nie podobało, wysyłali mnie do psychologów, psychiatrów ale to nic nie dało, nikt nie chciał mi pomóc.
Nikt nie chciał zrozumieć, że kocham ciemność, zło, grozę i tak dalej, każdego to dziwiło, co w tym kurwa dziwnego?
Każdy lubi co innego, to czemu ja nie mogę lubić tego co lubię? Co stoi na przeszkodzie? Psycholodzy, psychiatrzy, rodzice, ludzie.
Uważali mnie za wyrzutka, kogoś dziwnego, kogoś kogo nie chcieliby spotkać nocą w ciasnej uliczce, sam na sam.
Po co te wszystkie terapie? "Co widzisz na tym obrazku?" - mówił gruby, jakby zmęczony życiem psycholog.
Pokazywał mi jakieś ujebane tuszem kartki, jakieś nieokreślone figury a ja miałem powiedzieć co widzę.
Moich rodziców brali za debili, niezrównoważonych psychicznie wyrzutków społeczeństwa dlatego, że mają takie dziecko.
Nie moja wina, że nie potrafili mnie wychować, nie wytrzymywałem cholernych zakazów, zakazanych owoców.
Łamałem każdy zakaz, nie przejmowałem się konsekwencjami własnych czynów, dlaczego miałbym to robić?
Każdy kiedyś umiera, niech to wreszcie do was dotrze ludzie, róbmy co chcemy, cieszmy się życiem, nie róbmy z ludzi chorych psychicznie tylko dlatego, że ktoś zrobił coś głupiego, głupiego dla was, dla tego kogoś mogło to być ważne, priorytet życiowy.
Pewnego dnia wszystko się zmieniło, zauważyłem piękną dziewczynę, poczułem to, spodobała mi się, była naprawdę piękna.
Nie wiedziałem jeszcze nic na jej temat, nie podszedłem ani nic, tylko ją obserwowałem, chyba bałem się podejść i pogadać.
Nigdy nie rozmawiałem z dziewczynami więc o czym miałbym z nią rozmawiać? Pochwalić się co mnie interesuje?
Wzięłaby mnie za jakiegoś psychola, pewnie też była jedną z tych którzy nic nie potrafią zrozumieć, nie chcą zrozumieć.
Chyba zbyt pochopnie do tego podchodziłem, może ona była wyjątkowa? Urodę miała wyjątkową, to mogę potwierdzić.
Zacząłem oglądać filmy, chciałem obejrzeć jak inni to robią, jak flirtują, jak podrywają, jak jak jak?
Wiedziałem, że każdego dnia, o tej samej godzinie zawsze spotkam ją w pewnym miejscu, dlatego codziennie obserwowałem.
Wysoka brunetka, twarz delikatna jak u lalki, wielki oczy, długie nogi, i ten hipnotyzujący wzrok, wiedziałem, że mogę to zepsuć.
W tym samym momencie w którym kierowało mną zauroczenie, kierowało mną również coś innego, coś dziwnego.
Wiedziałem, że jej potrzebuje, że chyba się zakochałem, ale to nie była taka zwykła potrzeba, czułem że bez niej nie przeżyje.
Gdy ją obserwowałem, miałem uczucie jakby wszystko dookoła się zamazało i tylko jej osoba była wyostrzona.
Za każdym razem gdy chciałem do niej podejść do mojego mózgu wpadała myśl "Nie uda Ci się ! Zrobisz z siebie debila !".
Niestety musiałem się wtedy cofnąć i pogodzić z prawdą, nie dałbym rady, jestem nikim, jebany nieudacznik, taka prawda.
Pewnego dnia spacerując po swojej dzielnicy zauważyłem jakąś dziewczynę która zbierała z ziemi rzeczy które wypadły z jej siatki.
Podszedłem, kurwa, to ONA! "Czekaj, pomogę Ci" powiedziałem, wtedy podszedł jakiś mężczyzna, "Cześć Kochanie" powiedział.
Wtedy zrozumiałem co się stało, mój świat się zawalił, zrobiło mi się niedobrze, zostawiłem rzeczy na ziemi i odszedłem.
Tydzień po incydencie siedzę sobie w domu, nie jestem kompatybilny z resztą świata, obmyślam plan.
Rozrysowałem już sobie wszystko, teraz tylko ustalam w głowie jak zacznę, wiem jak skończę.
Podjeżdżam na miejsce, jest ciemno, jedyna latarnia w okolicy jest zepsuta więc miga i daje słabe światło.
Mojej czarnej furgonetki nawet nie widać, ważne, że ja widzę dokładnie wszystko to co chce widzieć.
Ona wychodzi zza zakrętu, bingo, kieruje się w moją stronę, zdążę jeszcze przejść na tył furgonetki.
Uchylam lekko tylne drzwi i nasłuchuje czy nadchodzi, słyszę jej szpilki, migocząca latarnia trochę przeszkadza.
Jej cień pojawia się i znika, dobrze że wszystko słychać, jest co raz bliżej, już czuję euforie, uśmiecham się.
JEST! Wyskakuje i zakładam jej czarny worek na głowę, trochę się opiera, kopie nogami ale spokojnie, zaraz będzie dobrze.
Nikt nie słyszy jej wołania o pomoc, ludzi nie obchodzi czyjaś krzywda, sami nie chcą mieć problemów, taka natura.
Jeszcze 5 sekund... minęło, straciła przytomność, pomagam jej wejść, a raczej wpaść na tył furgonetki.
W domu dokładnie się jej przyglądam, szkoda że nie ma już oczu bo zobaczyłaby jak ładnie dziś wyglądam.
Jestem miły, ale właśnie przypomniałem sobie jak życiowa szansa uciekła mi sprzed nosa, musi za to zapłacić.
"Kochanie, dla mnie liczy się wnętrze" - Szepnąłem pod nosem wyrywając jej kolejne organy wewnętrzne.
Teraz będę miał każdy kawałek jej pięknego ciała, poćwiartowana, włożona do lodówki, będzie świeża każdego dnia.
Mam 10 znajomych, niestety żaden z nikt nigdy nie wierzył, że kogoś zabije, śmiali się ze mnie, nie ufali mi.
Odciąłem jej palce obu dłoni, chyba zrozumieliście po co? Każdy znajomy dostanie jeden palec, zmienią o mnie zdanie.
Jeżeli nie widzisz ukrytego tekstu, oświeć światło.