od kilku dni siedzę w domu. myślałam, że wszystko będzie inaczej, jednak powrót tutaj dał mi do myślenia po raz kolejny. życie w nowym mieście jest o tyle łatwiejsze, że nie ma w nim miejsc, które o czymś nam przypominają, czasem nie ma też osób, które niejako wiążą się z tym, o czym chcielibyśmy zapomnieć raz na zawsze. dlatego powroty do domu, oprócz swojej oczywistej cudowności, często są też ciężką próbą zmierzenia się z przeszłością.
historia lubi się powtarzać, wiem coś o tym. wkurza mnie to, że zepsułam coś, na co pracowałam długo i z czego byłam naprawdę dumna. za każdym razem powtarzam, że wezmę się za siebie, ale potem i tak nie potrafię nad sobą zapanować, co prowadzi zwykle do katastrofy. chciałabym być taka jak kiedyś, bo wtedy spotykały mnie głównie dobre rzeczy i w ogóle byłam jakaś szczęśliwsza.
sesję mam za sobą, odniosłam sukces. w tym semestrze jest lepiej. mam więcej pracy, ale też jakby więcej wolnego czasu... w końcu coś zaczyna się dziać. na myśl o czerwcu skręca mnie w środku, ale wierzę, że będzie dobrze.
robię plany na wakacje, chociaż jak zwykle zabraknie mi czasu i pieniędzy : ( podejrzewam, że będę zmuszona przełożyć część z nich na inny czas.
no to mamy kolejne święta, jak szybko...
pogoda nie pomaga.