Wylałam Twojego słodko-gorzkiego drinka do kanalizacji. Nie mam już na Ciebie ochoty, a gwałtowny wiatr targa moją brudną koszulę. To już koniec, Chryste, w końcu poszłaś do grobu. Szept wypełza z moich ust. Jest taki omdlewający, a przecież składa się ze słów proroków, bajarzy i szaleńców. Jeśli to jest wolność, dlaczego nie czuję bezczelnej satysfakcji? Chyba zamiast zniknąć, wypaliłaś moją niewinność i wydłubałaś oczy dziecka. Czas dorosnąć? Nie chcę, to się stało zbyt nagle. Trzymam wciąż ten pieprzony kieliszek, z którego uciekła parasolka. Wściekła rzucam go na ulicę. Szkło tak fantazyjnie rozpieszchło się we wszystkie strony świata, że przez chwilę milknę. Wtem potykam się, ja - totalna ofiara losu, przypadku i przeznaczenia, i upadam na bruk. Lśniąca, srebrna bmka prawie mnie przejechała. Koniec dzikiej imprezy bez wspólnego wolnego tańca. Wstaję z klęczek. W mej dłoni tkwi kawałek Ciebie, niszczący nieświadomie moją pewność siebie. Chcę ten sam zabójczy mix łez i bicia serca. Coś ze mną nie tak, Kotku.