wróciłam z Kosicoła. byłam w spowiedzi. pojechałam z siostrą i tatą, mama została w domu. Kazała nam zrobic zakupy, ponieważ mieli nas odwiedzic dziadkowie. Kiedy po skończonej mszy wsiedliśmy do samochodu, usłyszałam dzwonek telefonu. Odebrałam. To była mama. powiedziała, że mamy szybko przyjechać z zakupami, bo niespodziewanie odwiedzili nas ciocia z wujkiem.
Bardzo sie spieszylismy, ale padał deszcze, więc trzeba było jechać ostrożnie. w połowie drogi do domu mama znów zadzowniła. Krzyczała, że teraz to juz nie musimy przyjeżdzać, bo goście juz poszli.. w domu klnęła na nas, przezywała, wyzywała od "skurwysynów". Za co? za to,że zbyt długo trwał nasz przejazd z koscioła do domu. Tyle.
Ktoś powiedziałby, że powinnam sie przyzwyczaic, ze tak jest nie od dziś, i że powinnam z pokorą to znosić. Ale ja nie umiem. Mam 15 lat i po prostu nie rozumiem, co złego zrobiłam, że mama musiała sie na mnie tak wyżywac. Nie mogę już tak dłużej. Czuje, że powoli także ja zaczynam wariować. Chciałabym odebrać sobie życie, ale nie mam na tyle odwagi. wiem,że dłużej tu nie wytrzymam. Jestem zbyt słaba. Dlatego przestaje jeść.. to jedyny sposób, aby już nie cierpiec, aby zniknąć.