Chuj, kurwa, ja pierdolę.
I w zasadzie na tym mógłbym skończyć. Od tygodnia jestem chory i stan ten za bardzo nie chce się zmienić na lepsze.
Ostatni tydzień nauki to oczykurwawiście jak na karuzeli - szybko, w kółko, do wyrzygania. Dzisiaj postanowiłem wysiedzieć, starając się nie zwracać uwagi na bolącą głowę i ogólny grobowy nastrój. Na ekonomii tradycyjnie "Proszę Państwa, macie Państwo przejebane". Spoko, dalej nic nie wiem, poza tym, że dyktowanie w stylu - "dziewięćdziesiąt..(przerwa 10 sekundowa)..trzy!" - jest niezwykle wkurzajace, kiedy trzeba sie zmieścić w ciasnej tabelce. Całe szczęście, że na Myśli cały tydzień ciężkich prac nad skombinowaniem notatek, został nagrodzony. Cholera, zaraz spadne. No i wracając - jutro sobie daruję, ale wątpię czy przez ten jeden dzień wyzdrowieję. Oczywiście bieżący tydzień jest tygodniem seminariów, a pociągi odjeżdzają teraz 10 min wcześniej (oraz stoją po 30 min. na zadupiach, po czym drożeją o 10% - buhahaha) ja nawet nie chcę myśleć o czwartku. O świętach też nie. O sesji i tygodniu ferii też. O niczym nie chcę. Chcę do łóżka. Już. Dupa.
I w ogóle naszło mnie ostatnio na muzę Morricone. Naszło i słucham, a jakże.
Tak, zdjęcie nie ma nic wspólnego z powyższym, bo nie chce mi się nawet wyciągać aparatu. Zresztą chyba tylko do fotografowania kserówek (na które idzie po ok10 zł w tygodniu, faaaak !).