Czasem zastanawiam się jak to jest z tym kochaniem a zauroczeniem. Od kiedy skończyłam 18 lat staram się dobrze to rozgraniczać chociaż nie zawsze jest łatwo i nie zawsze sie udaje.
Jak już pisałam w wieku 18 lat natrafiłam na tą pierwszą prawdziwą miłość i nie od razu wiedziałam że to ona ale gdy już zrozumiałam to wiedziałam też (oczywiście z perspektywy czasu i doświadczeń) że wszystkie poprzednie związki gdy używałam słowa "kocham" były tylko miłostkami. Gdy skończyła się "moja pierwsza miłość " związałam się z kimś innym i przez cały czas zastanawiałam się czy to miłość czy potrzeba bliskości i desperacja. Co śmieszne długo wahalam się by odpowiedzieć na jego "kocham" a gdy w końcu stwierdziłam że to może to i to powiedziałam od razu poczułam że to błąd, pojawiło się poczucie winy i chęć wycofania tego. Oczywiście drugi raz tego nie powiedziałam a i niedługo po tym rozpadł się nasz związek.
Od tego momentu starałam się to dobrze rozgraniczać. Oczywiscie w następnym związku też popełniłam ten błąd i nawet tak od razu tego nie zrozumiałam. Później się zakochałam i długo się wahałam z odpowiedzią by upewnić sie że to to. Druga miłość. Po tym rozstaniu już nie chciałam tego mówić nikomu. Plus jest taki że wdałam się w krótki romans i od samego początku wiedziałam że to nie jest miłość . To była fascynacja i ślepe zapatrzenie plus nowo odzyskana wolność i poczucie że mogę robić wszystko co chce.
A teraz przytafia mi się trzecia miłość. Tak myślę. Chyba. Może na to za wcześnie. A może wcale nie. Wracając do początku. Jeśli czytaliście poprzednie notki to mniejwiecej chyba macie pojęcie o co chodzi. On w końcu zgadł od razu że to o nim. Jeśli nie to w skrócie powiem że jest pewien Najwspanialszy Facet Na Świecie który zdecydował się dać nam szanse. Mimo odległości która nas dzieli. Chociaż kazał mi czekać na odpowiedź do czasu aż przyjedzie przez co przechodziłam fazy szczęścia i zwątpienia. Ale przyjechał i dał mi szansę. I został tydzień. Po którym zostawił niedosyt. Bo czy można nasycić się tygodniem? Myślę że nawet jak bym go miała na codzień to bym się nie nasyciła. Czasem myślę że z nim to i całe życie to by było mało. No więc po tym jak wyjechał ja ruszyłam tyłek do niego na sylwestra. I mieliśmy kolejny tydzień. Ale wracając do tematu... Nie chciałam mówić mu że go kocham bo w końcu spędziliśmy razem tylko tydzień, byliśmy ze sobą nawet nie miesiąc. A jednak to powiedziałam. Musiałam to zrobić. Wiecie czemu? Bo żeby mu tego nie powiedzieć wciąż musiałam się "gryźć w język" bo gdy tak po prostu spędzaliśmy wspólnie czas do głowy przychodziły mi zdania "i za to cię kocham", "i tak cię kocham", "to w tobie kocham". Pojawiało się to samoistnie aż w końcu mi się raz wyrwało zanim zdążyłam pomyśleć. Na szczęście chyba nawet tego nie zauważył lub nie przyłożył do tego takiej wagi. Dla mnie to słowo jest bardzo ważne i chciałam mu to wyznać patrząc mu w oczy a nie w jakimś głupim zdaniu podczas gry na kompie czy wygłupów. Mimo wszystko i tak nie byłam pewna. Którejś nocy gdy już położyliśmy sie spać, stawiając na to że już śpi chociaż nie będąc pewna powiedziałam to na próbę. Spał ale ja nabrałam pewnosci że chcę mu to powiedzieć i powiedziałam mu to nastepnego dnia. I do teraz, mimo że jesteśmy daleko od siebie i wcale nie jest łatwo, nie zwątpiłam ani na chwilę . Wiadomo, nie jesteśmy ze sobą jeszcze zbyt długo i to nie jest nierozerwalna pełnia tego uczucia ale jestem pewna że go kocham i wystarczy mi czas i wzajemność by to się umacniało.
Zastanawia mnie jak to jest. Od czego to zależy że kogoś kochamy albo nie. Że podejmujemy decyzje że to może być miłość i to mówimy lub wyrywa się to nam tak po prostu.
Od kiedy go poznałam bliżej mam dużo przemyśleń (co już było widać). Jesteśmy daleko od siebie a ja dużo o nim myślę i wspominam gdy byliśmy razem. Tęsknię za nim jak cholera i brakuje mi go straszliwie na codzień przy mnie ale przynajmniej mam za kim tęsknić i jestem zakochana. Wiem też że jak już się znowu zobaczymy zapomne o wszystkich zmartwieniach i będę się cieszyć naszymi wykradzionymi chwilami. Wolę cierpieć z tesknoty niż go nie mieć.