Dzisiaj kilka przemyśleń. Trochę sentymentalnie i może trochę niepoukładanie. Ale to właśnie próbuje zrobić. Ułożyć.
Mając dziś wolną chwilę, ciszę i spokój i mogąc pozbierać myśli doszłam do różnych wniosków które chciałabym przelać na "papier".
Głównie myślałam o życiu i bólu, o radościach i ranach jakie po sobie pozostawiają gdy przeminą. O błędach jakie popełniamy ale mimo wszystko zazwyczaj przeżywamy je i żyjemy dalej.
Przez jakiś czas utrzymywałam ostatnio znajomość z kimś kto był całkowicie inny niż wszystkie moje poprzednie znajomości. Był szalony, przebojowy, wariacki, pewny siebie...
Pojawił się akurat w momencie gdy moje życie było w pewnym impasie i męczyło mnie coraz bardziej. Znajomość z nim pozwoliła mi zobaczyć, że nie powinno być tak jak jest. Związek powinien dawać radość. Owszem czasem zdarzają się kłótnie, niepowodzenia, nieszczęścia ale powinny być one przypadkiem, który się zdarza a nie codziennością. W czasie gdy każdy dzień był nasączony strachem i smutkiem pojawili się ludzie, którzy mnie oderwali od tego, w tym on. Pokazał mi, że potrafię się śmiać i osoba na której mi zależy powinna robić wszystko bym się śmiała a nie tylko mieć do mnie pretensje. Pomógł mi zrozumieć w jak toksycznej relacji żyje. Ułatwił przetrwanie rozstania, tak że było ono mniej bolesne. A później zawładnął moim światem. I przyszły dni gdy rozmowa z nim była najprzyjemniejszą częścią mojego dnia. Ale przyszły też dni gdy zapominał o mnie i nie przejmował się mną. Po tym wszystkim widzę dopiero, że codziennością było bycie w zapomnieniu a wyjątkiem pamiętanie.
A później nastąpiła kłótnia. I nie obyło się bez płaczu. Znajomość trwająca 5 miesięcy sprawiła, że płakałam tak bardzo, że aż sama się zdziwiłam. Lecz po wszystkim przyszedł spokój, wściekłość na siebie i na niego.
Nie o tym chciałam pisać ale to do tego nawiązuje.
Życie przynosi nam wiele ran. Tak już jest. Niestety w momencie gdy boli nie pamiętamy o tym, że się zagoi. A tak właśnie będzie.
Spójrzmy na swoje ciało. Ile razy w życiu byliśmy zranieni? Z głupoty, z nieuwagi, z przypadku? Wiele. Czasami są to rany płytkie które zagajają się szybko i bez najmniejszego śladu. Czasem są to rany głębokie, które też się zagoją ale pozostawią blizny. Macie jakieś blizny? Jak często o nich myślicie?
Ja mam sporo. Z głupoty, z nieuwagi, z przypadku. Mam blizny po upadku na rowerze, mam blizny po podrapaniu przez królika, mam blizny po ugryzieniu przez psa, mam ich wiele. Czy myślę o nich? Na co dzień nie. Owszem podczas rozmowy o nich potrafię sobie o nich przypomnieć i je wyliczyć chociaż pewnie nie wszystkie. Gdy ugryzie mnie pies przypominam sobie, że mam już bliznę po ugryzieniu psa i powinnam była już wiedzieć o tym, że należy uważać. Ale z drugiej strony czy to znaczy, że powinnam unikać wszystkich psów? Czy to znaczy, że każdy pies mnie ugryzie? Raczej nie. Bardzo często wciąż zależy nam na psie, który nas ugryzł, mimo tego bólu i blizny.
Z ludźmi jest tak samo jak z tym psem. Czasem nas ranią, chcąc lub nie chcąc. I najczęściej myślimy: "przecież to nie pierwszy raz", "mogłem/mogłam się domyślić, że tak będzie". Ale czy to, że ludzie ranią znaczy, że mamy już nie ufać żadnemu człowiekowi i przed każdym zamykać serce?
Może jest to wyjście chociaż nie dla mnie. Ufam ludziom niezależnie od tego ile razy się zraniłam.
Owszem boję się ale odsłonić się na zranienie ale nie potrafię zmienić serca i duszy w kamień by było bezpieczne.
A rany? Zdarzają się. Są takie gdy ktoś rani nas długo i coraz głębiej. Czasem daje nam czas by się zagoiło i rani od nowa. Takie jest życie. Jesteśmy zranieni ale leczymy się nadziejami, wyobrażeniami, marzeniami. Udajemy, że wcale nie jest tak źle, że jeśli to przetrwamy może będzie lepiej. A nie zawsze jest.
To tak jak gdy jesteśmy ranni. Naklejamy plaster by rana nas nie bolała, nie przeszkadzała. Rana z czasem się zagoi. To co ja przeżyłam było jak zerwanie plastra. Chwilowy ból i płacz o którym później pamiętamy ale pytamy sami siebie "czemu tak właściwie aż tak to przeżywałem/am". Mamy szczęście gdy tak jak ja znajdziemy koło siebie kogoś kto po zerwaniu plastra podmucha na ranę, pocałuje i pozwoli o niej zapomnieć zajmując myśli czymś innym. A rana? Gdy zerwiemy plaster rana będzie oddychać i szybciej przyschnie, pojawi się strup i w końcu odpadnie. Jeśli jest dość głęboka zostawi bliznę na całe życie ale będziemy mogli z nią żyć. Jak dziecko potykać się, przewracać i wstawać by iść dalej.
Ja mam szczęście, że niespotykanie pojawiły się osoby mi zadziwiająco bliskie zważywszy na to, że mieszkają 300 km ode mnie i to każde w inną stronę.
Moja Lucy - przyjaciółka, której w jakiś sposób dedykuję te notkę dla pokrzepienia w gorszy dzień. Moja prawie młodsza siostra, której mogę powiedzieć każdy sekret i być pewna, że jest u niej bezpieczny. Mogę się wyżalić ze swojego smutku a także wysłuchać jej smutków. Mimo, że jej także zdarzyło się mnie zranić to zamiast przykrywać ranę plastrem i udawać, że nic się nie stało i skończyć na zdawkowych rozmowach, zdecydowałam się zerwać plaster i powiedzieć co leży mi na duszy. Nie obyło się bez płaczu ale w jakiś sposób to nas wzmocniło. Pozwoliło powiedzieć co boli tą drugą i pozwoliło zaufać sobie. Bo czasem lepiej, Lucy, gdy plaster zostanie zerwany bo jest szansa, że rana się szybciej zagoi. A ty masz przyjaciół którzy zawsze cię wesprą gdy będzie trzeba.
A także mój Ari - Najwspanialszy Facet Na Świecie (przynajmniej jak dla mnie), mój pocieszyciel, moje wsparcie w potrzebie, osoba z którą mogę gadać całą noc a zawsze zajdzie się jeszcze jakiś temat, która mnie zawsze potrafi rozśmieszyć i która sprawia, że moje myśli są tak rozproszone, że czasem trudno mi myśleć logicznie. Gdyby tylko mieszkał bliżej to było by już cudownie.
To tyle. I tak dużo napisałam. Pozdrowienia dla moich Najwspanialszych :*
I pamiętajcie wszyscy, że czasem zostaniemy zranieni.
Czasem pozostają blizny.
Ale nie warto zamykać serca przed światem.
Niezależnie od tego jak bardzo się boimy.
I to mówię ja, osoba która chwilami nawet teraz trzęsie się ze strachu ale jednocześnie jest też zaskakująco spokojna:P