No coz. Dostalam zdjecia z gor - moge pisac.;]
Przez cala czterodniowa eskapade towarzyszylo mi "Za mgla" KSU.
"Tam na dole zostało wszystko to, co cię męczy
Patrząc z góry w około świat wydaje się lepszy"
Pokonalam siebie jakies czternascie tysiecy sto osiemdziesiat piec razy.
Bo nie chodzi o to zeby wdrapac sie na szczyt, albo doczolgac do schroniska. Chodzi o walke z samym soba, slabosciami, zajebistym bolem fizycznym, o dostrzeganie piekna w napieprzajacych lydkach, o smiech przez zacisniete zeby, bo kolana tak nawalaja, ze nie mozna zejsc po schodach, o milosc blizniego, ktorej podobno w gorach nie ma, a tak na prawde jest podwojna, o zachwycanie sie pieknem Stworzenia, mimo ze to tylko kilka kamykow i troche trawy.
I co z tego ze bylam w adidasach?
Juz wiem, ze bede tam wracac.
Ach.
A teraz pogoda odzwierciedla moj nastroj. Za dwa dni "klasa maturalna" i sluchanie co druga lekcje, ze "wy przeciez macie mature w tym roku". Ciekawa jestem czy zmieni sie nastawienie moich rodzicow do moich wyjsc i nocno-rannych powrotow do domu.
Wczoraj pol dnia i nocy z fantastycznymi ludzmi, ktorych widze 3 razy w roku. Teraz z racji DSA moze bedzie troche czesciej. Ciezko sie tak ciagle zegnac i udawac ze sie nie teskni, zeby bylo latwiej. A nie jest.
Dzis mega odprawa, czyli kilka godzin z debilami (podnosi na duchu). Pozniej moze noc z przyjaciolmi, a jak nie to noc z maturami z polskiego.
Zakochanie - dziwny stan.
Nie ogarniam. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz.