Ciemny las, szłam przez niego spokojnie, przecież doskonale go znałam. Wsłuchując się w cichy, przyjemny szum drzew i szelest liści pod nogami podążałam wąską ścieżkę prowadzącą do mojego domu. Przymknąwszy oczy zaciągnęłam się świeżym zapachem leśnych drzew, gdy je otworzyłam wszystko wyglądało zupełnie inaczej, ściemniło się, drzewa rosły dużo ciaśniej niż wcześniej, przyjemny szum zastąpiły głośne gwizdy i pohukiwanie sów, które siedziały na gałęziach wzdłuż całej drogi. Nie rezygnowałam, szłam dalej. Moje serce zaczynało bić coraz szybciej, po chwili uderzało z taką siłą jakby zaraz miało złamać żebra i wyskoczyć z klatki piersiowej. Droga znikała gdzieś w ciemnościach lasu to mnie nie zniechęciło, znałam ją na pamięć. Wchodząc w ciemność nie czułam już gruntu pod nogami, raczej wiatr we włosach i chłód opływający moją twarz i ciało, spadałam, a przed oczami przelatywały mi wszystkie ważne chwile mojego życia, czułam, że zaraz uderzę o ziemię i chwilę przed upadkiem usłyszałam płacz dziecka, mojego dziecka słyszałam też Maxa, który zachwycał się naszą córeczką. Była bezpieczna, mogłam spokojnie odejść. Nie uderzyłam o ziemię, delikatnie spadałam w otchłań ciemności, odpłynęłam.
[Max]
Wychodząc ze szpitala z Destiny w nosidełku czułem jakby ktoś odebrał mi cześć mnie.
Tą częścią była Julia, dlaczego nic nie powiedziała ? Wiedziała, że gdy dowiemy się o jej chorobie nie dopuścimy do porodu, z pewnością o to chodziło. Oddałem małą matce Juli i usiadłem na ławce przed szpitalem. Co teraz zrobię, jak mam bez niej żyć ? Była moją pierwszą miłością, od początku byliśmy nierozłączni, tak jakbyśmy stanowili jedność, bez niej nie istniałem, a teraz ? Łzy spływały mi po policzkach i rozbijały się na betonowym chodniku. Brakowało mi siły żeby je powstrzymać, a co dopiero żeby wstać, wrócić do domu, w którym jest dziecko, przez które prawdopodobnie zmarła najważniejsza osoba w moim życiu, może miałem wrócić do szkoły, znów patrzeć na mordę frajera, który również przyczynił się go jej śmierci. Nie, tak to nie mogło wyglądać.
Podczas pogrzebu Julia miała na sobie sukienkę, którą chciała założyć na bal, była blada tak jak w dzień porodu Destiny, dla mnie dalej była najpiękniejszą kobietą na świecie. Prawie wszyscy przynieśli bukiety ułożone z orchidei, pojedynczy kwiatek tkwił nawet we włosach Juli, przecież uwielbiała te kwiaty. Między zapłakanymi ludźmi kilka razy zauważyłem Jacka, w końcu usłyszałem jego głos za swoimi plecami.
- Jak ma się moja śliczna córeczka, możesz mi ją oddać, potrafię się nią zaopiekować.
Ręce zaczęły mi drżeć, byłem gotowy zrobić z nim w tej chwili to na co naprawdę zasługiwał.
- Max przywołała mnie do porządku matka ukochanej nie warto
Kobieta podeszła do mnie i spojrzała mi w oczy, spokój, który w nich zobaczyłem przeniósł się na mnie.
***
Od śmierci Juli minęły prawie cztery lata, mała rośnie jak na drożdżach. Przez pierwszy rok jej życia razem z rodzicami dziewczyny nachodziliśmy się po sądach, gdyż Jack upominał się o prawa do opieki nad Destiny, jak nie trudno się domyślić, na nic się nie zdały jego starania, z jakiej racji opiekę nad dzieckiem miałby dostać ktoś kto w taki sposób potraktował jego matkę, to ja dostałem prawo do opieki nad dziewczynką, sąd tłumaczył swoją decyzję tym, że rodzice matki dziecka wypowiadali się o mnie w bardzo pozytywny sposób i uświadomili sąd, że przez cały czas opiekowałem się Julią.
Destiny z dnia na dzień coraz bardziej przypomina swoją mamę, kolor oczu, włosów, rysy twarzy, to wszystko z pewnością odziedziczyła po niej, nawet sposobem poruszania się i mimiką twarzy upodabnia się do mojej ukochanej. Dopiero po dłuższym czasie zrozumiałem dlaczego Juli tak bardzo zależało na urodzeniu dziecka, chciała by pozostało po niej chociaż część gdy ona sama odejdzie. Taka wymiana, życie za życie.
Czekam na opinie ;)
Miłego wieczoru :D