A więc tematem dnia dzisiejszego będą SAMOBÓJSTWA.
Czym one są? Jak to rozumiemy? Dla mnie jest to świadomy wybór między bólem i cierpieniem a uwolnieniem się od całego zła. I nie, to nie jest dla mnie forma tchórzostwa. Na taki czyn potrzeba wiele odwagi. Czyż nie? Tchórze będą po cichu sobie żyć w wielkim bólu.
Ale SAMOBÓJSTWO nie zapominajmy to także egoizm. Przecież nam ulży ale bliskim nie, więc od pewnego czasu już tego nie popieram ale także nie krytykuje. Ale ale, ja wcale nikogo nie namawiam do tego. A powiedzieć wam czemu? Proszę oto moja historia.
Zawsze miałam skłońności do myśli samobójczych, do depresji, załamek, płaczu, poczucia bezsilności. Wiele razy próbowałam to zrobić.. Za każdym razem brakło mi odwagi. Ale tego dnia nie dawałam sobie już rady. Wróciłam jak zawsze ze szkoły co zastałam w domu - niby norma. Pijana matka, która ma mnie gdzieś. Kilka miesięcy wcześniej przygpotowałam sobie tabletki. Jakieś psychotropy ojca. W sumie miałam ok 60 tabletek jakiegoś chujostwa. Przygotowałam się, włączyłam głośno muzykę, przyniosłam sobie coś do popicia, wyjęłam tabletki i pomyślałam "mam dość".. Łykałam garściami jak cukerki, w pewnym momencie wystraszyłam się. Pomyślałam, że nie chcę jeszcze umierać. Ale co zrobić kiedy połknęłam już połowę przygotowanej dawki? Dokónczyłam..
Z płaczem pobiegłam do bratowej. Ze łzami w oczach krzyczałam, ze zrobiłam coś złego. Wkóncu przyznałam, zabrali mnie szybko do szpitala, miałam ok 30km. Po drodzę zaczęło mi się robić nie dobrze. Z samochodu brat wynosił mnie na rękach. W szpitalu odlatywałam, lekarze byli tacy nie przyjemnie, traktowali mnie jak idiotkę, jak głupią smarkulę. Nie rozumieli nic. Kiedy wypłukali ze mnie już to wszystko położyli mnie na łóżku i zasnęłam. Obudziłam się już w innym szpitalu, na "ostrej toksykologii w Warszawie". Tam to dopiero było męka. Ciągłe rozmowy z psychiatrą, niektóre pielęgniarki były miłe, inne nie. Mówiły, że głupi szczeniak ze mnie. Nie wiedząc o mnie nic.. Po kilku dniach wróciłam do domu. Niestety nic się nie zmieniło. Matka może na jakiś czas ogarnęła się ale nie na długo. Nawet nie dopilnowała tego, żebym chodziła do psychiatry. Olała mnie. Trudno...
Nauczyłam sobie radzić sama. Przez jakiś czas nie wychodziłam z domu. Później po woli wszystko zaczęło się układać. Niestety do dziś nie umiem wymazać tego z pamięci. Bywają chwilę gorsze od tamtych ale wiem, ze nie mogę i nie chcę kolejny raz przez to przechodzić. Nigdy więcej tego nie zrobię, choćby było 1000 razy gorzej.
Powiem wam szczerze to nic nie da, trzeba nauczyć się żyć z tymi problemami. Są tacy, którzy potrafią podnieść się po porażce, inni nie. Ja należe do tej drugiej grupy.
Dziś wcale nie mam zajebstego życia. W domu mi się nie układa, przyjaciół też nie mam. Mam takich, którzy się za nich uważają ale tak nie jest. Mam chłopaka, który mnie kocha ale ktoś mądry powiedział, że życie nie kręci się tylko wokół miłości. W szkole nie idzie najgorzej ale dobrze też nie. Ciągłe kompleksy na temat mojego wyglądu mnie dobijają jeszcze bardziej, I jeszcze jedna wada, ciągle żyję przeszłościa.
Podsumowując. Życie jest trudne ale damy radę, musimy...