Tak, tak. Jak ma się coś psuć to wszystko naraz. Chcę cofnąć czas o 20 minut i tego nie zobaczyć. I dalej trwać w moim zmartwychwstałym dobrym humorze. Nie, nie da się tak. Muszę się chyba pogodzić, że to się spieprzyło i boję się, że zepsuło się nieodwracalnie. Ja tak nie chcę. Nie podoba mi się taki obrót spraw. Nienawidzę się tak czuć. Kiedy nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji. Po raz kolejny czuję się tak cholernie bezsilna. Ten cały burdel uczuć jest we mnie i choćbym chciała nie potrafię go dobrze i porządnie uporządkować. Jestem silna bo muszę. Nie mogę pokazywać tego, że powoli brakuje mi sił do dalszejn walki. Musze iść z podniesionym czołem i nie dawać innym satysfakcji, że w środku cierpię, że przeszywa mnie ten pieprzony ból, że tak naprawdę nic mnie nie dotyka, że jestem ze stali i nie obchodzi mnie to co się dzieje. A tak naprawdę jest inaczej. Jest kompletnie inaczej, nie lubię tego, że może nie ma się czym przejmować, a właśnie to robię. Zaczynam myśleć, że wolałabym żyć w tej niewiedzy niż teraz patrzeć jak to na czym mi zależy sypie się jak domek z piasku. Jeden mały podmuch wiatru i domek z kart się rozwala. Co mogę zrobić w takiej sytuacji? Pozostaje mi tylko czekać na to co nastąpi. A ja się boję tego co nastąpi. Zaczynam bać się przyszłości. Chyba się w tym wszystkim po prostu pogubiłam, czuję się jak mała dziewczynka, stojąca po środku placu zabaw, która zgubiła swoją mamę. Nienawidzę. Nienawidzę się tak czuć. Chcę zamknąć oczy. Zapomnieć. Jak mam się zmierzyć z tym co będzie, jeżeli nie potrafię uporządkować tego co było lub tego co jest teraz? Życie jest brutalne.