"Przegrałam"
część 2
poprzednia część w poprzedniej notce
Gdy rodzice spytali mnie, co chce dostać na osiemnaste urodziny i kogo chce zaprosić na huczną imprezę - odpowiedz była prosta: "Chcę tylko pozwolenie, na bycie szczęśliwą." Rodzice się wtedy roześmiali i spytali ponownie.
Odpowiedziałam to samo, dodając tylko, że chce, aby kogoś poznali. Następnego dnia jeszcze raz spytali, czy chcę imprezę urodzinową, jednak moja odpowiedź ich nie zadowoliła, bo chcieli zaprosić ważne osoby, jednak nie robili niczego wbrew mojej woli. Na dwa dni przed moimi urodzinami, spakowałam najbardziej potrzebne mi rzeczy do walizek i postawiłam w mało widocznym dla rodziców miejscu. W tym dniu zadzwonił dzwonek do drzwi i jak zwykle musiała otworzyć mama. Ja stałam w drzwiach i przyglądałam się całemu zajściu.
- Dzień dobry. Jest Amelka?
- Dzień dobry. Kim pan jest?
- Przepraszam, nie przedstawiłem się. Jestem Mateusz Norwicki. Jest pani
córka?
- Tak, jest. Proszę wejść.
- Dziękuję.
- Córcia!
- Już idę.
- Wszystkiego najlepszego skarbie! - Wręczył mi ogromny bukiet róż i
pocałował. Mina matki była bezcenna.
- Amelia! Możesz mi to wytłumaczyć?! - Od krzyków matki nawet ojciec
przyszedł.
- Co tu się dzieje?
- Tatusiu chciałam wam przedstawić mojego chłopaka.
- Dzień dobry. - Wtrącił się.
- Że co?!
- Spokojnie. Nie jestem żadnym zboczeńcem ani nic.
- A związku z tym, że się z Mateuszem kochamy i ja jestem już pełnoletnia, chciałam wam obwieścić, że się wyprowadzam.
- Żartujesz córcia, prawda? - Nie dowierzała mama.
- Nie. Wiedziałam, że tego nie zaakceptujecie, dlatego czekałam dwa lata na ten dzień.
- Ile?
- Dwa lata. - Po tych słowach pobiegłam do pokoju po swoje walizki. Gdy byłam już na schodach, Mateusz pomógł mi je znieść na dół szybko się ubrałam. Rodzice stali osłupiali. Na pożegnanie dałam im buziaki w policzek, a gdy chciałam wyjść, tata złapał mnie za rękę i szepnął: "Porozmawiajmy." Powiedziałam tylko tyle, że porozmawiamy, jak ochłoną.
To były najlepsze urodziny, jakie w życiu miałam. Spędziłam je z kimś, kogo kochałam całym serduchem. Oczywiście nic się nie zmieniło pomiędzy nami. Nadal był zachowany dystans i szacunek do siebie. Każdego dnia traktował mnie, jak swoją księżniczkę, co nie ukrywam pochlebiało mi. Jak obiecałam rodzicom, tak umówiliśmy się z nimi na obiad i omówiliśmy cały przebieg naszego dwuletniego związku. Mimo tego, że Mateusz wywarł na rodzicach ogromne wrażenie, nadal nie akceptowali naszego uczucia.
Rozumiałam, jednak nie obchodziło mnie to, co myślą o tym rodzice i inni ludzie. Z nim byłam szczęśliwa. Przy nim czułam się kochana i bezpieczna.
Kilka tygodni po przeprowadzce, przedstawił mnie swoim rodzicom. Byli szczęśliwi i nic nie powiedzieli na temat różnicy wieku pomiędzy nami. Cieszyłam się, bo oni w pewnym sensie zastępowali mi prawdziwych rodziców. Mama Mateusza poświęcała mi dużo czasu. Zawsze powtarzała, że "serce nie sługa i nie posłucha." Tak. Miała racje. Nie wybrałam sobie go, ani on mnie. Nadal się uczyłam, a mój chłopak pracował. Pół roku później, w obecności swoich rodziców oświadczył mi się. Myślałam, że się nie pozbieram z radości, gdy zaproponował pobrać się jeszcze w obecnym roku.
Gdy już wszystko było zaplanowane, porozsyłaliśmy zaproszenia również do moich rodziców. Nie byli zadowoleni i nie potwierdzili przybycia. Zabolało, ale mieli prawo.
Była zima. Miałam piękną, "księżczniczkowatą" suknię ślubną. Długi welon i bukiet czerwonych róż. Mój skarb - czarny garnitur z białym kołnierzem. Ceremonia przebiegała całkiem sprawnie, aż do czasu gdy ksiądz nie wypowiedział tych słów: "Czy ktoś zna jakieś powody, dla których to małżeństwo nie mogłoby zostać zawarte? Jeśli tak, niech przemówi teraz lub zamilknie na wieki." Wtedy odezwali się moi rodzice. Dobrze, że wcześniej nie dowiedzieli się o związku. Pewnie nasyłaliby policję, aby zamknęła Mateusza za to, ze spotyka się z nieletnią. Od czasu odmówienia przyjścia na ślub zaczęły się różne pogróżki. Nie trudno było się domyślić, że to sprawka właśnie ich. Tylko oni byli przeciwni naszej miłości... Wtedy puściły mi nerwy. Mieli się nie pojawić. Miało ich tam nie być! Zrobiłam awanturę. Wykrzyczałam wszystko, co mi leżało na sercu od wczesnej młodości. Cała zapłakana wybiegłam z kościoła. Biegłam ulicą... Nie obchodziło mnie nic. Obraz miałam całkowicie zamazany... Słyszałam krzyki Mateusza, lecz nie rozumiałam ich sensu. Nagle rozległ się dźwięk klaksonu i ostre hamowanie... Nie miałam szansy. Samochód był w poślizgu. Z ogromną siłą uderzył w moje kruche ciało. Poczułam ogromny ból. Mój umysł ogarnęła ciemność. Próbowałam z nią walczyć. Otworzyłam oczy i zobaczyłam go. Całego zapłakanego.Prosił bym się nie poddawała. Bym walczyła o nas. Lecz nie dałam rady. Szepnęłam "Kocham Cię" i znowu do mych myśli wtargnął mrok. Usłyszałam ostatnie uderzenie mojego serca. Dalszemu rozwojowi wydarzeń przyglądałam się już z boku. Stałam obok Mateusza i patrzyłam, jak łzy spływają po jego policzkach i spadają na moje, jeszcze ciepłe, ciało.Trzymał je w rękach. Całe zakrwawione. Przez kilkanaście minut klęczał i bujał je, jakby coś mu to dawało. Jakąś nadzieje, że tylko śpię. Wierzył, że za chwilę się obudzę. Próbowałam wniknąć w ciało, jak to robią w filmach. Zmusić serce do bicia. Jednak ono odmawiało posłuszeństwa. Przegrałam. Tak. Przegrałam życie przez jedną głupotę. Przegrałam moją miłość. Każdego dnia byłam przy nim. Nie chciałam zostawiać go samemu sobie. Bałam się, że zejdzie na dno i ... Chciałam, żeby żył. Żeby ułożył sobie życie na nowo. Jednak każdego dnia, wylewał kolejne litry łez. Kochał mnie. Dlatego nie chciał pogodzić się z moją śmiercią.
Zostałam gdzieś miedzy niebem, a ziemią. Dla niego.
"Będę cię kochać do końca życia. A jeśli jest coś potem, będę cie kochał także po śmierci. Czy mnie rozumiesz?"
- Jonathan Carroll
KONIEC