Płonąc niczym Guy Fawkes
Delikatny płomyk ledwo utrzymywał się na wietrze. Pełgając po drewnianej szczapie, powoli pożerał ją, by samemu móc istnieć. Lekka bryza znad Tamizy zaciekle próbowała go zgasić, ale on dzielnie stawiał jej opór ma kawałku osmolonej deski. Zupełnie jak płomień katolickiej religii przeciwstawiający się wiejącym od Rządu nieprzychylnym wiatrom.
Fawkes syknął cicho, gdy rozżarzony odłamek wypalił mu dziurę w rękawiczce. Spoglądając na poparzoną skórę, w myślach przeklinał swój pomysł z zeszłej nocy. Trzecią godzinę marzł już na mrozie, tylko po to by zobaczyć, o której Lord Castlereagh wychodzi wieczorem z budynku Parlamentu.
Jeśli to on ma być przynętą, ta informacja jest niezbędna wmawiał sobie szeptem.
Obłoczki pary spowijały jego twarz, gdy tak mamrotał, lecz on skupił się już całkowicie na ozdobnym, późnogotyckim wyjściu z Westminsteru. Ozdobny portal z geometrycznymi ornamentami okalał masywne dębowe drzwi o dwóch skrzydłach. Klamka w kształcie lwiej paszczy przekręciła się leniwie, zupełnie jakby król zwierząt ryczał rzucając grzywą na boki. Na progu pojawił się najpierw jeden trzewik, a zaraz za nim kolejny. Szeroki czubek pantofla delikatnie prześlizgnął się ponad progiem, lądując na zimnym, kamiennym bruku. Następnie wyłoniła się ręka trzymająca krótka, mahoniową laskę, a na końcu cała postać Lorda Wielkiego Szambelana. Castlereagh nie zauważył postaci stojącej w ciemnym zaułku, a tym bardziej nie dosłyszał syku gaszonej pochodni. Guy odruchowo przysunął się bliżej zimnej ściany, chowając się jeszcze głębiej w mroku. Cichy klekot poniósł się po całej uliczce, gdy woźnica podjechał by odebrać Lorda. Starzec z trudem wspiął się po misternie rzeźbionych stopniach powozu i wygodnie usadził, na czerwonych nabijanych miedzianymi guzami fotelach. Płomień Rewolucji, bo taki kryptonim nosił Guy Fawkes pośród swoich braci konspiratorów, tknięty nagłym przeczuciem postanowił działać.
Na pewno jeszcze chwilę tu postoją pomyślał, podkradając się do karocy. - Żeby tylko kufer był otwarty...
Pech chciał, że rzeczony kufer, położony na końcu pojazdu, był zabity na głucho i chyba od dawna nie używany.
Lordzie, czy możemy odjeżdżać? - rzucił przez ramię woźnica, nawet się nie odwracając. Tę chwilę wykorzystał Fawkes by wspiąć się na dach i położyć tuż za głową nieświadomego mężczyzny.
Tak Walterze padła cicha i zwięzła odpowiedź z czeluści karmazynowych foteli i powóz powoli ruszył naprzód.
Trzęsąc się na nierównym bruku londyńskich uliczek Lord Castlereagh, zapadnięty w krwiste aksamity rozmyślał o ostatnich słowach jakie usłyszał wychodząc z Parlamentu: Boże, zabij Króla! Tym skrytym szeptem wymieniło się dwóch młodych posłów z Izby Gmin. Był karykaturą popularnego hasła: Bożę chroń Króla! Wzbudził on lęk u Lorda Wielkiego Szambelana, którego ostatnim życzeniem byłaby nagła śmierć króla-protestanta.
Teraz, gdy już udało się wprowadzić ustawy represyjne.. - westchnął. - Znowu problemy..
Pogrążony w ponurych myślach, kołysał się niemrawo w rytm wybijany przez koła powozu, toczące się z wolna po setkach kocich łbów. Parę stóp wyżej w tym samym rytmie drgał na dachu Płomień Rewolucji. Nie przemyślał do końca swego wybryku i teraz próbował skorygować pierwotny plan. W ręce ściskał nóż, którego rękojeść nasiąkała już z wolna ściekającym mu po nadgarstku potem.
Kurwa syknął cicho, czując, że powóz zwalnia i skręca nagle pod ostrym kątem.
Ten ryży pajac musiał pojechać skrótem zorientował się Guy, ale zrobił to o sekundę za późno.
Wjechali właśnie do oświetlonej dzielnicy, tej dla dobrze urodzonych i bogatych. Fawkes bardzo chciał teraz zniknąć, lecz mógł tylko kurczowo ściskać poręcze na bagaże przymocowane na dachu i modlić się o cudowne wybawienie. Wolną ręką wykonał znak krzyża, gdy powóz minął patrol gwardzistów i potoczył się leniwie w stronę rezydencji Castlereagha . Droga po wieczornym Londynie wydawała się dość malownicza, mimo perspektywy z dachu jadącego pojazdu. Mijali różne okolice, w niektórych miejscach kamienice biedoty leżały tuż za rogiem. Ciemne uliczki pełne błota i spływających brzegami fekaliów wydawały się jeszcze bardziej ponure, w nielicznych oświetlonych miejscach. Tam wszechogarniająca bieda i syf były tylko bardziej uwidocznione. W wątłym świetle smolnych pochodni, ledwo wytykającym nos poza domenę pięknych i majętnych, przemykały się tłuste szczury, o ogonach niczym różowe glizdy. Zaciekawione stukotem unosiły w górę pyski i błyskały wielkimi zębami. Woźnica trzasnął biczem by je odstraszyć, lecz one jak gdyby nigdy nic wesoło zabawiały się dalej. Jednak ten akt nie pozostał zupełnie bez konsekwencji. Trafiony końcówką bata Guy syknął cicho z bólu, lecz nie na tyle cicho by Walter tego nie usłyszał. Płomień Rewolucji zadziałał instynktownie. Wiedział, że za chwilę woźnica się odwróci i zacznie na pewno zacznie krzyczeć o pomoc. Hałas zaś był ostatnią rzeczą jakiej Fawkes teraz potrzebował. Mógł z łatwością pozbyć się problemu, zabić. Wyobraził sobie jak ciało toczy się bezwładnie po bruku. Szczury znowu błyskają zębiskami, tym razem szykując się na sytą ucztę. A potem on podjeżdża pod ogrodzoną rezydencję pełną służby i strażników, leżąc na dachu powozu, którym nikt nie powozi.
- Na pewno nikt nie zauważy skrzywił się w duchu i wybrał drugą, nieco trudniejszą opcję. Błyskawicznie wyrzucił nogi w bok i pociągnięty ich ciężarem wypadł poza krawędź, jakże przytulnego teraz dachu.
Ps. Wrzucam na zachętę i szczerze mówiąc po to aby coś było. To już mam napisane i powoli przepisuję z zeszytu na komputer, więc jest gotowe. Coś nowego może napiszę dopiero dzisiaj w nocy, a może nie, zobaczymy czy wystarczy czasu. W tym tygodniu długi weekend, więc możecie liczyć na większy update. Poza tym odsyłam na moje google docs, linki w profilu tutaj na photoblogu. Do następnego.
imć Frycu the Lord