Największą zbrodnią to odebranie człowiekowi nie tylko tego, co kocha i czego pragnie, nie samego szczęścia i spokoju ducha, ale przede wszystkim wiary i nadziei.
W moim dwudziestotrzyletnim życiu wydarzyło się tyle, że nawet nie wiem jak o tym pisać. Nieszczęście? Trywialnie to brzmi. Taka tam błahostka. Same myśli i wspomnienia minionych miesięcy powodują natychmiastowy, przeszywający ból głowy, pulsowanie w skroniach, skręt żołądka i bezsenność. Psychicznie mam lat 70 i jestem u schyłku. Wszystko, co dobre już się wydarzyło - odcięłam swój kupon ze szczęściem. I w zasadzie tego szczęscia nie jestem taka znowu pewna, bo zdaje mi się, że to jednak była ułuda, w którą zaciekle, z uporem maniaka brnęłam i którą umacniałam wiarą w to, że będzie dobrze i pięknie, że to już.
Przez zbyt długi czas unosiłam się w bańce z marzeń coraz wyżej i wyżej. Pewna siebie, piękna, zdrowa i kochana - spełniona kobieta. Trzymająca w garści plany pracy, domu, białej sukni, pięknych dzieci. Pielęgnowałam w sobie to wszystko tak, jak pielęgnuje się kwiaty. Użyźniałam wysiłkiem, wiarą i nadzieją. To wszystko miał być fundament mojego życia. Aż nagle...pstryk i bańka pękła, a ja byłam tak wysoko!
Skręciłam sobie kark i nikomu nie było żal.
http://www.youtube.com/watch?v=FNZq0uMvNXo