CZĘŚĆ VII
http://www.photoblog.pl/idaaa/14083524
CZĘŚĆ VIII (a)
Stałem tam i czekałem na kobietę, która tak bardzo namieszała w moim życiu. Przyjechałem tu wczoraj, ale nie chciałem, by o tym wiedziała. Mam prawie sześćdziesiąt lat i boję się rozmowy z dziewiętnastoletnią dziewczyną. Tak, to chyba żałosne.
Gdy w końcu zacząłem myśleć, że może jednak nie przyjdzie, że może dziś nie jest ten dzień, że może stało się coś, co sprawiło, że odeszła od swojego rytuału i nie wyjdzie kamiennymi szerokimi schodami z czarnej dziury podziemia, wyszła nieco zachwianym krokiem, jakby każdy metr był ciężką barierą nie do pokonania. Nie odwracała się, nie patrzyła za siebie, chociaż wiedziałem, że uważnie obserwuje otaczający ją świat. W prawej dłoni trzymała papierosa i gdy podeszła do automatu z gazetami, marynarka przewieszona przez jej zieloną torbę wydała mi się dziwnie znajoma, zostawiłem ją u niej przy naszym ostatnim spotkaniu. Czyżby wiedziała?
Nie, nie, na pewno nie, to niemożliwe.
Obserwowałem ją uważnie, wznosiła oczy do nieba, jakby przeklinając Boga, w którego nie do końca wierzy, zaśmiałem się cicho, kartonowy kubek po kawie pałętał mi się pod stopami, przedstawiciel jednorazowego świata, gdzie wszystko służy tylko raz, a potem nadaje się do wyrzucenia. Nawet z uczuć już się nie korzysta, wszystkiego można się pozbyć, po co martwić się myciem naczyń, po co zajmować się czyszczeniem sumienia po rozstaniu z ukochaną kobietą, skoro można iść do łóżka z taką poznaną na imprezie, a porozmawiać z jakąś przez ICQ czy inny komunikator i w razie potrzeby po prostu zmienić status na niewidoczny, gdy chce się już skończyć, wyłączyć sygnał i odejść. O zwierzęta też nie trzeba się troszczyć, w końcu od czego są te takie zamykane w pudełkach wielkości breloczka, moja córka silnie przeżywa karmienie swojego Marka, kupionego jej przez Eleanor, żeby nie kłopotać się prawdziwym psem, który mógłby zostawiać sierść na jej pięknym białym dywanie, tak starannie ułożonym w samym centrum bawialni w jej wspaniałym mieszkaniu na drugim końcu świata. Maddie chodzi ze swoim Markiem w kieszeni, rzuca mu piłkę w postaci małej czarnej kropki na niewielkim ekraniku w zabawce, którą może podłączyć do komputera i w sieci wysłać swojego pieska na cudowne wakacje do kolorowej krainy za pomocą kilku liter i klawisza Enter.
Z rzeki myśli wyłowił mnie młody chłopak, na oko siedemnastoletni, leżący w samym centrum handlowej uliczki, którą podążałem za Idą. Ręce miał rozłożone szeroko, nogi wyprostowane i złączone razem, z pozycji chrystusowej patrzył uważnie na ludzi przechodzących nad nim, niekiedy klnących pod nosem na miejsce, które sobie wybrał do manifestacji przeciw światu, miałem ochotę podać mu rękę, klepnąć po ramieniu, ale niech dalej będzie swoim Chrystusem i niech próbuje zbawiać ludzkość napisem na kartonie ułożonym na jego klatce piersiowej Dokąd biegniesz?
Za nią, za nią biegnę, za kobietą, którą kocham, a która nie kocha siebie, ale szybkim krokiem podąża w stronę swojego raju w postaci dwupiętrowej księgarni, od której to Ida rozpoczynała swoją drogę krzyżową. Spędzi tam co najmniej czterdzieści pięć minut, wyjdzie ze stertą gazet, kupi kawę w kawiarni na rogu, odpali papierosa, a potem pobiegnie dalej do sklepu z ziołami, do obuwniczego, do H&M, by w końcu znów wejść do otchłani stacji metra, poszukując pociągu, który zawiezie ją albo do domu, albo na St. Pauli, w najgorszą dzielnicę Hamburga.
Kiedyś zapytałem ją: po co? Dlaczego? Co takiego cudownego widzi w tym rejonie miasta oprócz Elby i statków załadowanych towarami? Teatr Wampirów na rogu wielkiego budynku, straszący przechodniów neonami wampirzych zębów?