No tak, byłem w górach... Jakoś szybko trzeba było powrócić do rzeczywistości. Już prawie o tym zapomniałem, a to nawet nie dwa tygodnie.
Kolega trochę ściął mi nogi. Ale za to jest mój kostur. Kilka godzin później zjadł go Mike. Nie pytajcie... Przy okazji uwieczniono jedną z niewielu chwil, kiedy nie było mgły. Po wyjeździe nasuwa mi się pewna refleksja... KLNĘ SIĘ NA WSZYSTKIE ŚWIĘTOŚCI, W KTÓRE WIERZĘ, ŻE NIGDY WIĘCEJ NIE POJADĘ W GÓRY BEZ KOBIET! Owszem, aż tak ;)
Ł.