Byłam z nim przez dziesięć lat i przez dziesięć lat nie usłyszałam od niego słów "Kocham Cię". Nie musiał tego mówić, nie musiał mnie zapewniać. Na te słowa trzeba być gotowym. Jeśli miałabym czekać na nie do końca swojego życia i nawet, jeśli nie usłyszałabym ich nigdy, byłoby to tylko świadectwem jego szlachetnej duszy. Tak szczerej jak złoto. W przeciwieństwie do innych mężczyzn, jego się nie wstydziłam, wręcz przeciwnie- spacer z nim przez środek miasta w głębi napawał mnie dumą. To raczej samej siebie się wstydziłam. Dziewczyna nieznająca innej wartości niż szczera miłość i cnota. Zabieganie o jego względy sprowadziło mnie do nitek między ludźmi, nazywanymi kontaktami. Pamietam, to było dla mojej duszy jak zimna woda. Pierwsze spojrzenia, niejasności, dwuznaczność, ludzka obłuda i fałszywość, pierwsze przykrości i szczęścia, poprzez udawany śmiech do parwdziwej radości, kilka zauroczeń, własne zwątpienie i znów pierwsze spojrzenia, uśmiechy, gesty, dotyk, pocałunek, spojrzenia, dotyk, pocałunki, pierwsze wyznania, spowiedzi, seks, seks... Nic więcej się potem nie liczyło, dopóki nie dotarłam do końca swej podróży zmęczona tym bagnem pradziwego człowieka. Zrezygnowana, przewidując najgorsze, mimo tylu poświęceń, wracając na swoje miejsce, zauroczyłam się od nowa. I dostrzegł to, choć wiedział, że jestem czysta... Czysta tylko dla niego. Nietknięta, niezbrudzona, czysta i świeża jak górskie źródło. Tak szczera i wierna jak modlitwa. Pod każdym względem dla niego. Cała mu się należałam, jakobym miałabym być zarówno jego nagrodą i przezanczeniem. Nigdy nie kochałam nikogo bardziej aniżeli jego. Nigdy mu nie powiedziałam, jak bardzo się dla mnie liczy. Do końca pozostałam cicha i skromna w swoich uczuciach, choć doskonale mnie znał i wiedział o mnie wszystko. I zawsze już pozostanę tak subtelna, wyłącznie dla niego. Lubiłam kochać go w ciszy i ukryciu, jak nastolatka, nie mówiąc nikomu, kryjąc się z tym.
Może być ?