Krople tekstu wyznaczałyby kolejny świt,
Gdyby tylko szczerość nie była matką nienawiści, tonącej w słowach.
I choćby można byłoby świat podnieść, by osiągnąć zamierzony cel,
To uzależnienie od tych bliskich jak łańcuch, owija Cię wokół nóg i rąk,
Każąc, jak swoiste bóstwo, decydując o życiu, kreśląc daty na kalendarzu.
Nie wolno, nie uda się, nie możesz, po co, w jakim celu, dlaczego, bo przecież.
Wciąż przerywane w połowie marzenia, własne pragnienia, własne zdania,
Wszystko co własne, musi być uzależnione od czyjegoś, bo przecież to egoizm.
Szok, zdziwienie czy płacz, świat istnieje wymuszeniem, ludzie istnieją wymuszeniem,
Przytłaczająca rzeczywistość, gdy jedyne odpowiedzi jakie możesz udzielić to Tak lub Tak,
Rutyna i obowiązek, dyktowana bliskimi więzami.
Życie ciągłą grą słów, otoczony morzem paradoksu,
Bliskość, pasożytnicze więzi uzyskane, by zaspokoić potrzebę posiadania.
Wzrastający koszt życia, opłacany oddechem i biciem serca.
Wzrastajace fale, unoszą i kołyszą chwile, które mają okrywać Cię ciszą,
Wzrastajace barierki oddzielające horyzont, ręce, które wciąż odciągają Cię od marzeń.
I choć nie rozumiesz, wpajają Ci fałszywe powody, bo oni mogą, lecz Ty nie,
Sprawiedliwość, istniejąca jedynie definicją, która jest wypisana w słownikach.