Pierwsza jazda pociągiem
Może trudno w to uwierzyć, ale pierwszy raz pociągiem jechałem dopiero po maturach, i jak to przystało na pierwszy raz, nie była to byle jaka jazda.
Wszystko zaczęło się kilka tygodni przed zakończeniem roku szkolnego (maturzyści kończą szybciej:D). Miałem wtedy taki okres że praktycznie każdą wolną chwilę przeznaczałem na granie w gry (a trochę tego było, bo McDonald tylko w weekendy, a w szkole prawie nic się nie uczyłem, po prostu jakoś tak miałem że to co wysłuchałem na lekcjach wystarczało mi żeby sobie spokojnie dostawać 4ki, czasem przed jakąś kartkówką się pouczyłem tylko i nawet 5tki wpadały), tak się złożyło że brat akurat grał w plemiona, ale tak mi się go szkoda zrobiło że mu słabo idzie że stwierdziłem że mu pomogę, taki to ze mnie uprzejmy brat.
W grze była możliwość organizowania się w zespoły (plemiona), wewnątrz których funkcjonowały fora. Zespół do którego dołączyliśmy z bratem miał na forum dział off-top gdzie tematy znacznie odbiegały od tego co się w grze działo, był między innymi temat Poznajmy się. Atmosfera była tak dobra że każdy sobie ufał praktycznie bezgranicznie, można było spokojnie oddać hasło do konta komuś, pośmiać, pozgrywać czy też pogadać na naprawdę poważne tematy. Również i ja coś o sobie powiedziałem, m.in.: że mam matury w tym roku, że szykują się najdłuższe wakacje życia itp.
Pewnego dnia wchodzę rano do gry, otwieram prywatne wiadomości i jeden z graczy z zespołu odezwał się do mnie. Na początku pytał zwyczajnie o zdrówko, o życie prywatne, o maturę. W końcu temat zszedł na plany wakacyjne. Przedstawił się jako szef kuchni w restauracji nad morzem, napisał że szukają ludzi do pracy i że skoro jakieś tam doświadczenie z żywnością mam to nadam się idealnie.
Długo nie myśląc zgodziłem się, dałem kontakt do siebie a on odpisał że odezwie się.
Minęło kilka tygodni, napisałem matury i zbliżało się Boże Ciało, więc i długi weekend.
Boże Ciało wypadało wtedy w środę, w piątek dostałem telefon od Łapy (bo tak kazał do siebie mówić ten szef xD), że jak chce pracować to żebym przyjeżdżał i od wtorku mogę zacząć, on sprawdzi mnie czy daje rade, ja sprawdzę czy coś takiego mi odpowiada itp.
Nie mogłem uwierzyć w ten telefon, byłem mega szczęśliwy, ale nie wiedziałem jak powiedzieć rodzicom że w poniedziałek jadę nad morze, ponad 600km do pracy do gościa poznanego w Internecie. Tak długo myślałem co powiedzieć że dowiedzieli się dopiero niedzielę po sumie. Mina mamy była bezcenna, dopytywała o szczegóły, ale wszystkiego nie mogłem powiedzieć bo by mi zrobiła taki wykład że do poniedziałku bym słuchał.
No i tak oto niedziela popołudniu a ja zaczynam się dopiero pakować, totalnie nie wiedziałem co wziąć wiec wziąłem torbę wypchaną po same brzegi, a jechałem na tydzień. Do pociągu tez nie wiedziałem co wziąć na drogę wiec zapakowałem chyba z 5 kromek, zjadłem może dwie:D.
Poniedziałek rano, a ja stoję na peronie jak cieć i pytam się gdzie się bilet kupuje, o której jest najbliższy pociąg do Władysławowa itp. Myślałem że wszystko wypytałem ale gdy zostało 5 min do odjazdu a ja nie słyszałem dalej żadnego komunikatu to zacząłem się martwić, podszedłem jeszcze raz do okienka, pytam kiedy ten pociąg i mało na zawał nie padłem jak się dowiedziałem że już powinien odjechać, pytam jeszcze tylko skąd odjeżdża i biegnę z torbą i plecakiem, cały zasapany z językiem na brodzie. Na szczęście pociąg stał jeszcze (czasem dobrze że się spóźniają xD). Wszedłem i jadę.
Patrzę na bilet i próbuje się dowiedzieć gdzie mam siadać.
Hmmm, no okej, wagon znalazłem, był bez przedziałowy, i szukam swojego miejsca.
MindFuck mocno, nie wiedziałem czy ja nie wiedziałem jak się liczy czy w tych pociągach numerki dla poszczególnych miejsc były losowane.
Bilet miałem z trzema przesiadkami nigdy więcej nie jadę z przesiadkami.
Pierwszą przesiadkę miałem mieć w Krakowie, zbliżając się do miejsca przesiadki z coraz większym niepokojem spoglądałem na bilet bo pociąg zaczynał mieć opóźnienie a ja przecież muszę się przesiąść o konkretnej godzinie. Przyjechaliśmy spóźnieni, ale na szczęście drugi pociąg też się spóźnił, a przesiadka wyglądała trochę jak ucieczka z banku z kasą w torbie.
Dalej podróż odbyła się już bez większych przygód, jedyne co to przez pierwsze kilkanaście/kilkadziesiąt kilometrów w pociągu do Warszawy dziwnie się czułem bo nigdy nie jechałem plecami do kierunku jazdy.
Przez całą podróż nawet nie zmrużyłem oka mimo że prace miałem zacząć o 9tej, a planowany przyjazd był chyba o 5tej rano.
Gdy zbliżałem się do miejsca docelowego z słuchawkami w uszach i genialnymi widokami za oknem czułem że żyję, serio, to było to. Samodzielna jazda pociągiem 600km do kogoś kogo w sumie nie znasz, a pociągiem nie jechałeś nigdy w życiu.
Stwierdziłem wtedy że to żadna poznana osoba w życiu nie jest przypadkowa, każdy nas czegoś uczy, może nas inspirować, może być dla nas ostrzeżeniem, może być dla nas drogowskazem.
Ale na tym skończę bo mi się limit kończy.
Szczere gratulacje i podziękowania dla osób które (o ile) przeczytają tą notkę, podziwiam was! :D