zabiegana; zapatrzona na innych. gubię się w swojej-nie swojej rzeczywistości. trwam w stanie zawieszenia; ciągle to ja muszę walczyć o dobro wspólne.
a może tylko ja to tak widzę; a może to ja nie jestem po prostu otwarta na nowe doświadczenia. chyba nie umiem czekać cierpliwie, z obawy przed zapomnieniem (!) podejmuję kroki, czasem bezsensowne; nie prowadzące do niczego, jedynie do pogorszenia stanu rzeczy. tak, to prawda. nie umiem czekać. chcę wszystko teraz i w tym momencie, najlepiej na otwartej dłoni, wypisane wszystko bez gwiazdek.
/już mi wszystko przypomina**; wczoraj otrzymałam przecież gwiazdę, najpiękniej świecącą, ponoć.
boję się podejmowania kroków, a jednocześnie 'przypominając się o się', je podejmuje. potem przez dnie i noce bije mi serce jak oszalałe; i okazuje się, żem zapomniana! żem nie potraktowana poważnie! i tego się najbardziej z tego wszystkiego wstydzę: odrzucenia {`boś tego warta`, by prałat.}.
a jakby nie patrzeć, odkryłam, że On jest nie tuż za rogiem. jest tuż obok. 'obserwuje zdarzenia i spełnia marzenia'. więc wiem, że dobrze będzie. naprawdę. to takie trudne do wytłumaczenia: generalnie mam pewność(!), że On nie odpuści sobie tak po prostu, układania drogi do mojego szczęścia, nie odpuści sobie dawania mi p e r s p e k t y w y, nie odpuści sobie momentów obdarowywania mnie czymś naokoło, czego nawet nie zauważam na codzień. wiem, źe On doprowadzi to wszystko, przez chodzenie po kolcach, a co!, do ..końca? a może raczej szczęśliwego początku czegoś nowego.