wyszło
może nie w 100% tak jak chciałam
ale było całkiem znoście i to na tyle
jak teraz myślę to festiwal był jednym z najlepszych
i jednocześnie najgorszych okresów w moim życiu
tyle łez to chyba jeszcze nigdy nie wylałam
hektolitry potu, drzazgi w stopach, dłoniach i nawet w tyłku!
sprzeczki, kłótnie, awantury, niedomówinia, odkrycie prawdziwych twarzy,
nowe przyjaźnie, godziny śmiechu, wygłupy, przejażdżki wózkiem inwalidzkim,
niedobór snu i jedzenia, 5 kilo mniej, zespół chronicznego zmęczenia...
i nie zamieniłabym tego na nic w świecie!
ostatnio zrozumiałam że blogowanie o modzie nie jest dla mnie
to cholernie bezcelowe i pretensjonalne....
wolę uzewnętrzniać się tutaj i pisać wszystko co mi ślina na język przyniesie
a modą zwyczajnie się cieszyć, nie afiszując się z tym przed nikim
jestem chora, umieram w samotności
to będzie cud jeśli Kluska nie pożre mojej twarzy!
przegapiłam poniedziałkowe piwo ;cccccccccc whyyyy???
PS. Carrie Bradshaw to tępa rura. Jestem Mirandą.