Wśród nocy szukam życia prawd. Chodzę i liczę na to, że nie są schowane zbyt głęboko. Jest zimno, latarnie coraz mocniej atakują swym jasnym światłem, a reflektory przejeżdżających samochodów przestrzeliwują mnie na wskroś. Kompletny mrok w oddali każe mi iść, by poznać co nieznane, więc idę przerażona niepewnością, zmęczona kłamstwem i spragniona sprawiedliwości. Księżyc obserwuje każdy mój krok, on widzi wszystko, każde potknięcie i łzę rozpaczy w oku. Tylko jedną, bo czasem więcej nie trzeba by rozrywać serce i walczyć z samym sobą. Nie mogą poruszyć ustami, to chyba z zimna, ale po co ruch warg? Cóż miałby on wyrażać? Uśmiech? Jego nie trzeba, bo w zasięgu mego wzroku nie ma ludzi. Oni śpią i ciepłych domach, nie słysząc krzyku nocnego powietrza, a ono wrzeszczy bez opamiętania za każdego nieszczęśliwego człowieka, za każdego bez perspektyw, bez celu, za każdego samobójcę. Krzyczy nocą, bo noc jest dla wrażliwych ludzi, którzy gubią się w uporządkowanym zgiełku dnia.
Idę ciemną wąską uliczką, ktoś podąża za mną, słyszę szybki oddech. To on, mój strach. Znów mnie goni, znajdzie wszędzie i zostawi jedynie pod opieką obawy, ale jej dziś nie spotkam. Zamykam oczy, gorące łzy pod powiekami stygną, powoli...