Może tylko mi się tak wydaje, ale nauczyciele (z wyjątkami, of kors) z pozoru wyglądają jak ten mięśniak. Może nie z wyglądu, ale ich czyny są odwzorowaniem tego kolesia. W każdym razie, dążąc do celu moich krótkich lecz wyczerpujących wywodów, pytanie brzmi: czy im naprawdę tak zależy na tym, żeby nam siłą wepchnąć do głowy zbędną (i niezbędna, przy okazji) wiedzę, która w 65% przypadków wogle się nie przyda? I po co cały ten strajk? Rozumiem sens strajku, w którym nauczyciele prostestują z plakatami, czy jak to się tam nazywa, np pod jakimś urzędem wojewódzkim, jednocześnie nie pracując i żądając czegoś. Ale strajk, który polega na siedzeniu w auli z laptopem na kolanach? Czy taki gest solidarności z belframi z innych szkół można nazwać strajkiem? Proszę. W życiu. W końcu nikomu nie przeszkadzają, nie? Nadal nie mogę się nadziwić... A pozornie tacy inteligentni....
